Zakończony w piątek szczyt UE był przełomowy dla unijnej polityki imigracyjnej. Zapisaną w tzw. rozporządzeniu dublińskim zasadę, że kraj przekroczenia granicy zewnętrznej UE musi się zająć imigrantem, można już oddać do archiwum.
Mimo że formalnie ciągle obowiązuje, to wyłom, jakiego dokonali w niej przywódcy, oznacza, że nikt już nie będzie się czuł zobowiązany do poważnego jej traktowania. Już do tej pory różnie z tym bywało, co pokazuje problem imigrantów w Szwecji i Niemczech, którzy wcześniej przekroczyli granicę UE we Włoszech lub w Grecji.
Przywódcy Unii Europejskiej uzgodnili, że 40 tys. uchodźców przebywających obecnie we Włoszech i Grecji zostanie rozlokowanych we wszystkich krajach wspólnoty. Przepadł co prawda pomysł Komisji Europejskiej zastosowania klucza uwzględniającego liczbę ludności, zamożność i dotychczasową liczbę azylantów, ale to nie znaczy, że ktoś będzie mógł uniknąć odpowiedzialności.
Tych 40 tys. osób trzeba będzie jakoś sprawiedliwie podzielić i stanie się to przedmiotem kolejnych ostrych negocjacji. Ich przedsmak dało spotkanie przywódców w Brukseli. To, że nie będzie obowiązkowych kwot uchodźców, Polska i inne przeciwne temu kraje Europy Środkowo-Wschodniej mogą zawdzięczać przede wszystkim Donaldowi Tuskowi.
Po raz kolejny (poprzedni przykład to sankcje przeciwko Rosji) pokazał, że nie jest zupełnie neutralny. Tłumaczył liderom Europy Zachodniej, że nasza część kontynentu nie jest na to gotowa. I że obowiązkowe narzucenie kwot będzie miało skutek odwrotny od zamierzonego: zamiast przyzwyczajać powoli społeczeństwa do obcych, będzie skutkowało agresją i eurosceptycyzmem.