Wszystko zaczęło się od ubiegłorocznego poszukiwania dawcy szpiku dla ciężko chorego polskiego żołnierza z bazy w Kielcach. Akcja miała błogosławieństwo resortu obrony, bo o wpisywanie się na listę potencjalnych dawców apelowała do służących w armii PSL-owska wiceminister Beata Oczkowicz. „Żołnierze to jedna wielka rodzina, która kieruje się zasadą (...) nigdy nie zostawiamy swoich" – przekonywała w piśmie z lipca 2015 r.
Akcja była szlachetna, ale jesienią, już po zmianie rządu, wybuchł skandal. Prasa ujawniła, że dane genetyczne polskich żołnierzy trafiły do Niemiec. Fundacja DKMS Baza Dawców Komórek Macierzystych Polska, która je zbierała, jest bowiem administrowana przez niemiecką instytucję rządową zajmującą się pośredniczeniem w przeszczepach szpiku.
Sprawą zainteresowało się MON pod nowym kierownictwem, a także poseł PO Józef Lassota. Zbadała ją Służba Kontrwywiadu Wojskowego.
Okazało się, że faktycznie dane polskich żołnierzy są przekazywane m.in. do rejestru dawców komórek macierzystych ZKRD (Zentrale Knochenmarkspender-Register Deutschland), a za jego pośrednictwem udostępniane w ogólnoświatowej bazie dawców szpiku. Czy są chronione? Według MON tak.
– Formularz rejestracyjny zawiera takie dane, jak: imię, nazwisko, płeć, PESEL, data urodzenia, waga, wzrost, adres zamieszkania oraz numer telefonu kontaktowego. Przy rejestracji nie wymaga się podania danych dotyczących miejsca zatrudnienia czy specyfiki wykonywanego zawodu. Bez tego rodzaju informacji każdy zarejestrowany w bazie fundacji pozostaje tylko jednym z wielu tysięcy zgłaszających chęć udzielenia pomocy chorym – mówi „Rzeczpospolitej" rzecznik resortu Bartłomiej Misiewicz.