Od czasu gdy w 2008 r. ostatni rocznik żołnierzy powołanych do zasadniczej służby wojskowej przeszedł do cywila, a absolwenci wyższych uczelni zostali zwolnieni z przeszkolenia wojskowego, znaczna część Polaków przyzwyczaiła się już do myśli, że obrona kraju to kwestia, która ich osobiście nie dotyczy. Wprawdzie art. 1. ustawy o powszechnym obowiązku obrony Rzeczypospolitej Polskiej nakłada ten obowiązek na wszystkich obywateli, ale przepis ten traktowany jest coraz częściej jak frazes.
Naszych granic mieli, jak sobie wyobrażaliśmy, strzec profesjonaliści zaprawieni w konfliktach zbrojnych w odległych zakątkach świata. Ostatnie dramatyczne wydarzenia w pobliżu naszych granic uświadomiły wszystkim, że może być inaczej. Znów w polskich domach mówi się o poborze, wezwaniach na ćwiczenia, a czasem nawet pada słowo zupełnie zapomniane: mobilizacja.
– Historia uczy, że w ostatecznym rozrachunku wojny wygrywają rezerwiści, czyli zwykli obywatele. W kraju, który dwukrotnie tracił niepodległość, musimy o tym pamiętać – podkreśla płk Dariusz Tyszka z Oddziału Uzupełnień Mobilizacyjnych Zarządu Organizacji i Uzupełnień Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Dokąd to wojsko jedzie
Przed kilku laty złodzieje złomu wywieźli z jednego z poligonów stary czołg, który służył jako cel podczas ćwiczeń. Udało im się – nie budząc szczególnego zainteresowania – pokonać z tym nietypowym ładunkiem niemal 200 kilometrów po drogach publicznych, zanim wreszcie zostali zatrzymani. Dziś byłoby to niemożliwe. Od chwili gdy stało się jasne, że Rosja zagraża Ukrainie, wszelkie ruchy wojska, nawet gdy chodzi o niewielkie oddziały czy pojedyncze przeloty samolotów bojowych, są pilnie obserwowane. Zaniepokojeni obywatele wymieniają się w internecie doniesieniami o zauważonych pojazdach wojskowych i szukają najrozmaitszych oznak, że jednostki WP przerzucane są nad wschodnią granicę.
– Wojsko jest stale obecne w przestrzeni publicznej. Pododdziały często np. przemieszczają się z garnizonów na poligony w ramach zaplanowanych ćwiczeń. Do niedawna tego w ogóle nie dostrzegano. Teraz każda aktywność wojskowa budzi nadmierne zainteresowanie, a czasem nawet reakcje histeryczne – ocenia płk Tomasz Szulejko, szef zespołu prasowego SG WP.