Rz: Pisaliśmy wczoraj o samorządowcach, którzy startują do parlamentu (Samorządowcy tłumnie uciekają na Wiejską). Jest ich aż 1172. Mają szanse?
dr Jarosław Flis, socjolog z UJ:
Jak policzyłem, niespełna 70 takich kandydatów z czterech wielkich partii jest na tzw. biorących miejscach. To zapowiada słabsze odświeżenie krwi w parlamencie w porównaniu z wyborami 2007 r., gdy w sejmikach dochodziło do wymiany nawet jednej czwartej klubów radnych PO (zjawisko dotyczyło w jakiejś mierze też PiS). Bo i nie do końca o to chodzi, ale o przelanie na partie popularności samorządowców. Ruch jest dwukierunkowy – w 2010 r. do samorządu chciał przejść co dziesiąty parlamentarzysta. Ale wtedy ci mniej znani chcieli zamienić Sejm na realną władzę wójta, burmistrza czy prezydenta. Teraz wśród samorządowców na biorących miejscach jest tylko dwóch wójtów, a wśród kandydatów wielkich partii – ani jednego prezydenta miasta.
Partiom trudno znaleźć dobrych kandydatów na listy spoza polityki
Liczba startujących samorządowców świadczy o próbach przelania ich popularności na partie na ogromną skalę?