Samorządowcy zgodnie przyznają, że na ich obecną kondycję finansową największy wpływ ma nie kryzys w gospodarce, ale raczej decyzje dotyczące obniżenia podatków, jak choćby zmiany skali podatkowej. Gdyby nie decyzje polityczne oraz spowolnienie gospodarcze, dochody samych miast mogłyby być o kilka miliardów złotych wyższe nie tylko w tym roku, ale i w kolejnych latach.
Jak wyliczyła Warszawa, tegoroczne wpływy do jej budżetu mogłyby być w tym roku wyższe o 2,2 mld zł, gdyby właśnie nie te dwa czynniki. Tylko zmiany m.in. w podatku PIT zaproponowane jeszcze za czasów rządów PiS związane z wprowadzeniem ulgi prorodzinnej i zmiany skali podatkowej pozbawiły budżet stolicy ok. 1 mld zł rocznie. Kraków szacuje, że zmiana tylko stawki podatkowej obniżyła tegoroczne dochody o ok. 120 mln zł. W przypadku Łodzi jest to kolejne 100 mln zł.
Oczywiście kryzys też ma znaczenie i dodatkowo obniża wpływy do kas samorządowych. Większość miast zapowiada, że w czwartym kwartale będzie korygować w dół tegoroczny plan budżetu. Zwłaszcza pod znakiem zapytania stoi wykonanie podatku CIT. A jak przyznają samorządowcy, ich wydatki stale rosną. Choćby te związane z podwyżkami dla nauczycieli.
– Dochody samorządów są uzależnione od kondycji gospodarki i nie jest problemem, gdy spadają w czasie kryzysu – tłumaczy Andrzej Porawski, dyrektor Związku Miast Polskich. Jak jednak dodaje, protest samorządów wzbudza to, że decyzje polityczne, które powodują ubytek w kasach, nie są rekompensowane. Samorządy coraz głośniej chcą się o nie upominać.
– Zadań nam nie ubywa. Opowiadamy się więc za tym, by przywrócić zapisy dotyczące rekompensat – mówi Porawski.