Przeciętna sprawa rozstrzygana jest przez niego przez kilka lat. Czyli międzynarodowy sąd, który rozpatruje dużo skarg na przewlekłość procesów sądowych w różnych krajach, cierpi na taką samą przypadłość. Przykładem jest orzeczenie w jednej z ostatnich polskich spraw: 10 stycznia Trybunał rozpatrzył złożoną pięć i pół roku wcześniej skargę Danuty P. na to, że sądził ją asesor sądowy, a nie niezawisły sędzia.
151,6 tys. skarg czekało na rozstrzygnięcie w Europejskim Trybunale Praw Człowieka pod koniec 2011 r.
– Miałam sprawę, którą założyłam w 2003 r., a była rozstrzygnięta w grudniu 2011 r. Dużo czasu minęło, zanim została przyjęta i długo była rozpatrywana – opowiada Agnieszka Zemke-Górecka, adwokat z Białegostoku, która wygrała kilka razy w Strasburgu.
Trybunał padł ofiarą własnego sukcesu: uznany przez Europejczyków za ostatnią instancję od wyroków sądów krajowych, zalewany jest ich skargami.
Z 47 państw, które poddały się jurysdykcji Trybunału, wpłynęło w ubiegłym roku 64,5 tys. skarg. Najwięcej pochodzi z takich państw, jak Rosja (26 proc.), Turcja, Włochy, Rumunia, Ukraina i Polska (10 proc. skarg).