Tytułowe pytanie od kilku miesięcy zadaje sobie całe środowisko. Sędziowie są “państwowcami”, dla nich zasady przestrzegania prawa to świętość. Czy można zatem znaleźć formułę, która zmusi pozostałe dwie władze, ustawodawczą i wykonawczą, do podjęcia odważnych decyzji, które odwrócą narastającą od kilku lat fatalną tendencję osłabiania sądownictwa? Czy obecną sytuację można już zakwalifikować jako stan wyższej konieczności? Czy sami sędziowie zrobili wszystko, by temu zapobiec?
W latach 90., gdy do sądów zaczęły wpływać ogromne ilości spraw, bo ustawodawca bez opamiętania poszerzał kategorie spraw podległych Temidzie, sędziowie sądzili. Coraz więcej i więcej. Dodatkowe rozprawy, praca po kilkanaście godzin dziennie siedem dni w tygodniu w wielu dużych sądach stawała się normą. Wtedy powstał zwyczaj brania krótkich urlopów wypoczynkowych na “wypisanie się z uzasadnień”. Pojęcie godzin nadliczbowych nie istniało i nie istnieje. Sędzia to powołanie.
Mimo tych zmagań z rzeczywistością sądy popadały w ogromne zaległości. Cała niechęć rozgoryczonych stron, które nieraz latami musiały czekać na zakończenie swoich procesów, spadała na sędziów. Nikt nie pytał, ile jeszcze można więcej pracować. Ale sędziowie nie protestowali. Pisali petycje, uchwały, monity, opracowali kodeks etyki, organizowali sami szkolenia, wdrażali nowe technologie. W Iustitii – Stowarzyszeniu Sędziów Polskich – powstał zespół “Sprawny sąd” wydający zbiory tzw. dobrych praktyk, które miały usprawnić postępowanie.
Kolejne rządy obiecywały sędziom, że jeśli dadzą z siebie wszystko, to w końcu zostaną docenieni. Pamiętam narady z prezesami, którzy prosili: dajcie z siebie, ile tylko można, społeczeństwo to doceni.
Czy doceniło? Zapewne w jakiejś części tak. Sądy, bezpardonowo atakowane w mediach przez populistycznych polityków, nadal dla większości stanowią ostatnią deskę ratunku.