Kilka dni temu, czyli za demokracji, sędzia - prezes jednego z najważniejszych sądów okręgowych oświadczył, do kamery zresztą, że padł ofiarą prowokacji, której okoliczności bada prokuratura. Obawiam się, że będzie to śledztwo w sprawie charakteru, nie do końca nieskazitelnego i głupoty. Być może manipulowanej, ale głupoty. I obrzydliwej usłużności. Bo nijak nie mogę pojąć, na jakiej zasadzie i w jakim celu sędzia prezes, który powinien być przykładowo wodoszczelny w sprawach tak oczywistych, jak niezawisłość, zgodził się rozmawiać z przedstawicielem administracji rządowej.
Niezależnie od tego, co będzie badać prokuratura, wiadomo, co powiedział sędzia - prezes w rozmowie z dziennikarzem, który podszył się pod asystenta szarej eminencji. Czyli jakąś płotkę polityczną, którą dobrze wyszkolona sekretarka powinna umieć wysłać na drzewo. Usłużny sędzia – prezes, zaufani sędziowie, szybki termin i chęć spotkania z premierem to elementy mozaiki pod tytułem stan polskiego sądownictwa. Słowa, które wypowiedział sędzia – prezes w rozmowie z przedstawicielem administracji rządowej nie miały prawa paść. Skoro padły, to powód, by uznać, że sędzia - prezes nie rozumie, na czym polega niezawisłość. Czy powinien być nadal sędzią, sędzia który uważa premiera za swojego zwierzchnika? Czy powinien być nadal sędzią, sędzia który traktuje sąd, jak urząd? Oczywiście nie.
W 1982 r. weszła w życie ustawa spekulacyjna. W warszawskich sądach były wydziały, które taśmowo sądziły spekulantów. W trybie przyśpieszonym zresztą. Z tamtego okresu pamiętam zdarzenie, które chciałbym opowiedzieć tym wszystkim, którzy uważają, że pryncypialne potraktowanie sędziego prezesa, czyli wydalenie go ze służby na podstawie orzeczenia sądu dyscyplinarnego (!), byłoby nadmiernie surowe. Któregoś dnia milicja doprowadziła do sądu kilku spekulantów. Sędzia dyżurny przeczytał akta, a kiedy stwierdził, że zatrzymanych doprowadzono do sądu po upływie 48 godzin, odmówił przyjęcia spraw. W ciągu kilkunastu minut do sędziego zadzwonił dyrektor departamentu Ministerstwa Sprawiedliwości, który głosem nie znoszącym sprzeciwu, później krzykiem i groźbami usiłował wymusić na nim zmianę decyzji. Sędzia spokojnie przeczekał wrzaski, a gdy w słuchawce zapadła cisza zapytał – czyn pan wie z kim pan rozmawia. Oczywiście, wrzasnął dyrektor, z panem X. Nie proszę pana, nie z panem X, tylko z sędzią X, powiedział spokojnie sędzia X i odłożył słuchawkę. Zdania nie zmienił, dyscyplinarki nie zarobił.
Czy to trudne, umieć być niezawisłym za demokracji?