To sedno piątkowego wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego, precedensowego dla statusu sędziego (sygn. I OSK 320/13).
Sprawę wywołał, najwyraźniej świadomy jej rangi, Łukasz Piebiak, sędzia gospodarczy z warszawskiego Sądu Rejonowego (i prezes miejscowego oddziału Stowarzyszenia Sędziów „Iustitia", który po prawie roku delegacji do orzekania w Sądzie Okręgowym został odwołany przez ministra sprawiedliwości z delegacji.
Sędzia wystąpił do ministra o ponowne rozpoznanie decyzji, wskazując, że prawo nie reguluje tej kwestii, należy więc uznać, że jest to decyzja administracyjna od której służy administracyjna droga odwoławcza. Minister stwierdził jednak, że wniosek o ponowne rozpoznanie sprawy jest niedopuszczalny. Podobnego zdania był Wojewódzki Sąd Administracyjny, który oddalił skargę sędziego, wskazując, że art. 77 prawa o ustroju sądów powszechnych nic nie mówi o decyzji administracyjnej, mówi natomiast, że sędzia delegowany do innego sądu na czas nieokreślony może zostać odwołany z trzymiesięcznym uprzedzeniem.
Wczoraj NSA utrzymał werdykt WSA. Sędzia sprawozdawca ograniczyła się do powtórzenia tego co WSA napisał, że odwołanie ze delegacji nie jest decyzją (administracyjną) ale aktem kierownictwa wewnętrznego w sądach.
— Nie możemy się zgodzić na takie stanowisko, bo Minister Sprawiedliwości nie jest żadnych zwierzchnikiem sędziego, więc nie ma tu żadnego podporządkowania — argumentuje sędzia Piebiak. — Jest to podmiot zewnętrzny o ograniczonych względem sędziów i sądów kompetencjach tzn. może tylko tyle na ile mu prawo dozwala, i w takiej formie jaka jest właściwa dla aktów władczych — czyli decyzji