Jankowski: Znikający autorytet sędziowskiej togi

Wymiar sprawiedliwości musi uderzyć się we własne piersi. Bez tego aktu dobrej woli każda reforma będzie reformą martwą – wskazuje publicysta prawny Andrzej Jankowski.

Publikacja: 20.11.2013 02:00

Nasze zaufanie do wymiaru sprawiedliwości spada na łeb na szyję. Według raportu European Trusted Brands przeprowadzonego przez Reader's Digest  zaufanie do sędziów  spadło w ciągu ostatnich dwóch lat aż o 21 proc.

W 2011 r. osoby w togach z fioletowymi wypustkami darzyło zaufaniem 52 proc. dorosłych Polaków, rok później już tylko 38 proc., a w 2013 roku jedynie 31 proc. Według raportu TNS Polska co piąty Polak „zdecydowanie nie ufa" naszemu wymiarowi sprawiedliwości, a 33 proc. pytanych „raczej nie ufa". Podobne wyniki dało badanie CBOS.

To ci kelnerzy, ci dziennikarze

Liczby te powinny już dawno uruchomić czerwony guzik alarmowy.   Sprawny, niezależny wymiar sprawiedliwości jest przecież zwieńczeniem każdego demokratycznego systemu. Bez niego nie ma co marzyć  o praworządności w państwie.

Spadek zaufania  do wymiaru sprawiedliwości  jest  szokujący. Ale  szok większy wywołują wypowiedzi prawników, które ten spadek wiarygodności sądów i prokuratur usiłują  wytłumaczyć.

I tak dla sędziów zrzeszonych  w  stowarzyszeniu Iustitia jest jasne, że niski poziom zaufania do sądów i prokuratur wynika głównie z negatywnego obrazu tych instytucji w mediach. Tak więc to nie my,  biedne, Bogu ducha winne,  zahukane  istoty w togach, tylko ci kelnerzy, ci dziennikarze, co to nie potrafią odróżnić aktu oskarżenia od powództwa, mieszają bez przerwy w  kotle Temidy. Inne tłumaczenia  są jeszcze bardziej zaskakujące. „Jeżeli  w sprawach cywilnych co druga osoba przegrywa, to przynajmniej połowa z nich musi być niezadowolona" – tłumaczy były minister sprawiedliwości. Jeden z sędziów rozwinął tę myśl i ujął problem nieco bardziej filozoficznie:  „W sprawach cywilnych zawsze ktoś przegrywa, a jeśli powództwo jest oddalone, wtedy niezadowolone są obie strony. W sprawach karnych zazwyczaj niezadowolony jest oskarżony i jego rodzina, a często również pokrzywdzeni". Innymi słowy, podążając za tokiem rozumowania pana sędziego, z sądu tak naprawdę nikt nie ma prawa wyjść zadowolony.

Ale ludziom przychodzącym do sądu wcale nie jest do śmiechu.  Po ogłoszeniu wyroku czują się okradzeni z odpłaty należnej złym czynom. Narzekają nie tylko na ciągnące się latami procesy, na zbyt niskie kary dla groźnych bandytów i „po kozacku" rozpisane sprawy na wokandzie. Nasz wymiar sprawiedliwości oskarżany jest także o powiązania korupcyjne,  o naciski polityczne i nierówne traktowanie obywateli wobec prawa. Panuje na przykład dość powszechne przekonanie, że osobom zamożnym łatwiej jest poruszać się po sądowych korytarzach.

Nad tymi zarzutami środowiska prawnicze nie mogą przechodzić do porządku dziennego. A tak się niestety dzieje. Prezes gdańskiego sądu, który wsławił się tym, że za swoich przełożonych uznał  urzędników z  Kancelarii Premiera, do dzisiaj nie został osądzony dyscyplinarnie przez swoich kolegów.  Jak to możliwe, że od  września ubiegłego roku Krajowa Rada Sądownictwa i jej rzecznik dyscyplinarny nie  potrafiły uporać się z tą głośną sprawą „sędziego na telefon".

Innym razem KRS przegłosowała swojego przewodniczącego i z wymowną pobłażliwością odniosła się do sędziego, któremu po wydaniu wyroku w  głośnej sprawie doktora  G. sala sądowa pomyliła się najwyraźniej z salą konferencyjną.

Koledzy warszawskiego sędziego, którzy  bronili  w stacjach telewizyjnych jego zaangażowanej postawy, podkreślali, że sędziom nie można kneblować ust, że mają oni prawo do własnych poglądów, że nie powinni zamykać się w wieży z kości słoniowej. Oczywiście, wszystko to prawda. Ale co do jednej rzeczy trzeba się umówić. Od zasady, że sędzia o sprawie, którą sądzi, wypowiada się tylko w sentencji wyroku i   uzasadnieniu, nie może być wyjątku. Komentowanie własnego wyroku specjalnie dla stacji telewizyjnych czy radia jest nadużyciem autorytetu sędziowskiej togi.

Bez prawa do odwołania

Tak właśnie niepostrzeżenie przedostało się do naszej procedury sądowej wielce wyrafinowane postępowanie  „jednoinstancyjne". Oto warszawski sąd apelacyjny uniewinnił byłą posłankę od zarzutu korupcji, pomimo że sąd pierwszej instancji, przed którym toczyło się wnikliwe postępowanie dowodowe, skazał oskarżoną za wzięcie łapówki na karę pozbawienia wolności. Okazuje się, że takie uniewinnienie przed sądem apelacyjnym  jest rozstrzygnięciem  ostatecznym. Nie można go zmienić, nie można zaskarżyć, gdyż nie przysługuje  od takiego orzeczenia żaden zwykły  środek odwoławczy. Procedura stalinowska znała jednoinstancyjne  skazywanie ludzi niewinnych, teraz tylnymi drzwiami na sale sądowe wkradło się jednoinstancyjne uniewinnianie ludzi winnych. I jedno, i drugie jest zabójcze dla wymiaru sprawiedliwości.

Nie tak dawno ofiarą „apelacyjnej jednoinstancyjności", tym razem w procesie cywilnym, padł działacz Wolnych Związków Zawodowych na Wybrzeżu, któremu sąd nakazał przepraszać Lecha Wałęsę za „Bolka".  Spór czeka  teraz na rozstrzygnięcie przed Trybunałem w Strasburgu, gdyż  Sad Najwyższy odmówił rozpoznania kasacji działacza związkowego.

Niestety do kapitulacji przed prawem dochodzi coraz częściej również przed Trybunałem Konstytucyjnym.  Wyrozumiałość sędziów TK dla zachcianek administracji rządowej doszła do głosu bodaj najbardziej jaskrawo w niedawnym orzeczeniu w sprawie waloryzacji rent i emerytur.  Sędziowie wyrazili w tym orzeczeniu pogląd, zgodnie z którym sposób kształtowania  praw socjalnych obywateli nie może „pozostawać bez związku z aktualnymi możliwościami finansowymi państwa".  W ten sposób, ulegając terrorowi permanentnej dziury budżetowej, sędziowie mogą zredukować do poziomu ulicznego żebraka każdą konstytucyjną gwarancję praw socjalnych.

Refleksje, które przychodzą do głowy po tym orzeczeniu, są  naprawdę smutne. Przecież sędziowie  TK powołując się na  „ochronę równowagi budżetowej",  dobrze wiedzieli, że rząd tak naprawdę nie podjął żadnych systemowych działań  mogących tę równowagę przywrócić.

Jak  odmienne może być podejście sędziów do zachcianek administracji rządowej, pokazał  całkiem niedawno  portugalski Trybunał Konstytucyjny.  Trybunał ten uznał za sprzeczne z konstytucją rządowe cięcia płac i emerytur (o blisko 7 proc.).   Zdaniem portugalskich sędziów  rząd decydując się na takie rozwiązanie,  niesprawiedliwie  rozłożył ciężary programu oszczędnościowego. Trybunały konstytucyjne, jak pokazuje przykład portugalski, dysponują takimi środkami prawnymi, by przypominać rządzącym, że w systemie demokratycznym to nie cel uświęca środki, tylko środki muszą być tak dobierane przez  rządy, by pozostawały w zgodzie z celami. Pytanie podstawowe brzmi tak: czy nasz Trybunał na to stać?

Po co im te togi

Dlatego nie mam  złudzeń:  chcąc zatrzymać galopujący spadek zaufania, sędziowie i prokuratorzy muszą zacząć nastawianie kręgosłupa od siebie. Wymiar sprawiedliwości musi uderzyć się   we własne piersi. Bez tego  autonomicznego aktu dobrej woli każda reforma będzie reformą martwą, będzie reformą pozorowaną. Nie ma co dłużej zrzucać winy na dziennikarzy, na kargulową mentalność Polaków. Wymiar sprawiedliwości nie jest bez winy w podcinaniu gałęzi, na której siedzi, w podcinaniu gałęzi sprawiedliwości.

Im dłużej prawnicy będą odkładać ten rachunek sumienia, tym autorytet togi będzie szybciej topniał. Aż w końcu na trybunę sejmową wskoczy jakiś nowy mędrzec z  Biłgoraju i krzyknie: A po co im te togi! Nie mogą wydawać wyroków w garniturkach. A najlepiej w mundurkach.

Nasze zaufanie do wymiaru sprawiedliwości spada na łeb na szyję. Według raportu European Trusted Brands przeprowadzonego przez Reader's Digest  zaufanie do sędziów  spadło w ciągu ostatnich dwóch lat aż o 21 proc.

W 2011 r. osoby w togach z fioletowymi wypustkami darzyło zaufaniem 52 proc. dorosłych Polaków, rok później już tylko 38 proc., a w 2013 roku jedynie 31 proc. Według raportu TNS Polska co piąty Polak „zdecydowanie nie ufa" naszemu wymiarowi sprawiedliwości, a 33 proc. pytanych „raczej nie ufa". Podobne wyniki dało badanie CBOS.

Pozostało 93% artykułu
W sądzie i w urzędzie
Czterolatek miał zapłacić zaległy czynsz. Sąd nie doczytał, w jakim jest wieku
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Spadki i darowizny
Podział spadku po rodzicach. Kto ma prawo do majątku po zmarłych?
W sądzie i w urzędzie
Już za trzy tygodnie list polecony z urzędu przyjdzie on-line
Zdrowie
Ważne zmiany w zasadach wystawiania recept. Pacjenci mają powody do radości
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Sądy i trybunały
Bogdan Święczkowski nowym prezesem TK. "Ewidentna wada formalna"