Dobiega końca epopeja likwidacji małych sądów w tzw. reformie Gowina. Na mocy uchwalonej w marcu ustawy minister sprawiedliwości ma obowiązek przywrócić co najmniej 41 sądów zlikwidowanych 1 stycznia 2013 r.
Warto przypomnieć, że całe zamieszanie było efektem pomysłu pewnego warszawskiego sędziego delegowanego do Ministerstwa Sprawiedliwości (szczęśliwie wrócił już do orzekania), który za rządów ministra Ziobry uznał, iż należy zmniejszyć różnice między sądami największymi i najmniejszymi, najlepiej poprzez likwidację tych drugich.
Przez kilka lat pomysłodawca bezskutecznie próbował zainteresować swoją koncepcją kolejnych ministrów. Wreszcie funkcję ministra sprawiedliwości objął polityk obdarzony „pozytywną szajbą" (cytat z premiera Tuska), który uznał, iż na pomyśle likwidacji sądów może budować osobistą popularność.
Oglądał „Orły Temidy"
Jarosław Gowin, bo to o nim mowa, polecił rozpocząć intensywne prace nad wdrożeniem reformy. Jednocześnie rozpoczął akcję propagandową, mającą uzasadnić zmiany. Podstawowym celem zniesienia małych sądów miała być likwidacja lokalnych sitw i układów, które ulokować się miały właśnie w najmniejszych jednostkach, liczących do dziewięciu etatów sędziowskich. Oczywiście nie padł żaden konkretny przykład. Według Gowina dobroczynnym efektem likwidacji miało być też przyspieszenie postępowań sądowych – a jakże – o jedną trzecią, poprawienie organizacji pracy w ramach efektu synergii, oszczędności na likwidacji stanowisk prezesów i zabraniu im służbowych limuzyn.
Pewny swej nieomylności minister kompletnie nie brał pod uwagę głosów krytyki środowisk lokalnych, a także sędziów, wskazujących na iluzoryczność korzyści i realność zagrożeń. Nawet zorganizowana na ulicach Warszawy demonstracja w obronie małych sądów nie skłoniła go do zmiany zdania. Każda krytyka była uznawana za przejaw rozpaczliwej obrony ze strony sitwy i jedynie utwierdzała ministra w przekonaniu o słuszności własnych działań. Ignorowano przy tym całkowicie względy geograficzne, komunikacyjne i społeczne. Nie wzięto nawet pod uwagę tej oczywistej prawdy, że problemy organizacyjne sprawiają zwykle sądy największe, położone w metropoliach, a nie najmniejsze, działające zazwyczaj sprawnie. W sumie nawet trudno mieć o to pretensje do człowieka, który – jak sam przyznał w jednym z wywiadów – swoją wiedzę o funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości czerpał z filmów fabularnych.