Powinniśmy się cieszyć: Paul McCarthy, reprezentant światowej ligi, pierwszy raz pokazuje prace w Polsce, w ogóle w tej części Europy. Jednak wielkość nazwiska nie zawsze przekłada się na rangę wystawy. Jak tym razem.
W Zachęcie oglądamy wygłupy dwóch kumpli, bynajmniej nie młodzieńców. McCarthy, lat 63, to amerykański gwiazdor-wszystkoista – performer, specjalista od gigantycznych instalacji i filmów wideo. Surowy krytyk popkultury, hollywoodzkiej tandety i mentalnego Disneylandu. Posługuje się pastiszem i groteską, piętrząc elementy do granic absurdu. Bywa dosadny i dowcipny. Zwinnie lawiruje pomiędzy brutalnym seksem a skatologią, lecz zdarza mu się skręcać w stronę jajcarstwa.
Jego przyjaciel Benjamin Weissman z Los Angeles cieszy się niszową sławą: autor dwóch książek fantasy (w tym jednej o sekretnym życiu Hitlera) regularnie pisuje do magazynów artystycznych i periodyków poświęconych... narciarstwu; także para się malarstwem.
12 lat temu panowie pierwszy raz wybrali się razem na białe szaleństwa. W godzinach wolnych od zjazdów uprawiali wspólne rysowanie. Jeden zaczynał, drugi kontynuował; potem następowała zmiana. Działali spontaniczne, bez planu, kierując się podszeptami podświadomości. Kończyli, gdy czuli zmęczenie.
Podobnie zabawiała się grupa Bretona 70 lat temu. Surrealiści nadali grze nazwę "Trup doskonały". Ich amerykańscy naśladowcy ochrzcili zajęcie mianem "Seansów robótek ręcznych"; w oryginale "Quilting sessions". Duetowi Baul & Pen (przekręcone imiona McCarthy'ego i Weissmana) spodobała się wieczorna górska rozrywka, kontynuowali ją więc również w innych okolicznościach. Następie uznali, że efekty warte są upublicznienia. Pokaz rysunków dopełnili długą listą bodźców, pod wpływem których się znajdowali w twórczej gorączce.