Helmut Newton, moja fotograficzna miłość, znów mnie uwiódł. Obejrzałam w Muzeum Fotografii przy Jebenstrasse 2 ponad 300 polaroidów prezentowanych – po raz pierwszy w historii – dzięki fundacji jego imienia, którą kieruje June, wdowa po mistrzu. Udostępniła praktycznie cały zachowany zbiór tych fotek, pstrykanych od początku lat 70. do końca życia autora, czyli do 2004 roku. Brakuje tylko tych, które zostały użyte jako pocztówki.
Malutkie kwadraciki powiększono do całkiem sporych rozmiarów, zachowując jednakże charakterystyczne dla technologii polaroida: przyniebieszczenie kadrów, stonowanie ostrych barw, mniejszy kontrast. Zostały też białe marginesy, niekiedy z odręcznymi notatkami autora. Bo SX-70 System Newton traktował jako szkicownik, sprawdzian pomysłów. Czy aby nie ryzykowny zabieg pokazać fazę wstępną doskonalonych potem kompozycji?
Choć odbitki wypluwane z hałaśliwego, dużego aparatu polaroida są diabelnie drogie i w dobie cyfrówek powinny zniknąć, wielu fanów posługuje się tą archaiczną, od 2009 roku reaktywowaną zabawką. Powody te same, dla których wynalazkiem Edwina Landa pasjonowali się Andy Warhol, Jan Saudek, Walker Evans, reporterzy Agencji Magnum i oczywiście Helmut Newton. Po pierwsze, rezultat jest natychmiast widoczny; druga sprawa, to ostateczność akcji: strzał i gotowe, nic nie poprawisz. Hazard – nerwy napięte do ostateczności, uwaga maksymalnie skupiona.
Newton przyznawał się do uzależnienia od SX-70. „To ekscytujące – spontaniczność i szybkość", wyjaśniał. Znajdował intrygujące go miejsce, „wpuszczał" w nie modelkę, sugerował jakąś czynność i zaczynał się spektakl. „Zagraj mi to!", rzucał jak reżyser filmowy. Jednocześnie, dzięki polaroidom, stawał się pierwszym odbiorcą swych zmaterializowanych wizji.
Przed 20 laty wydał album „Pola Woman", zawierający wyjątkowo śmiałe, „niecenzuralne" polaroidowe migawki. Publikacja wzbudziła mnóstwo kontrowersji. Nic dziwnego – zjawiskowe kobiety zdają się upajać własną urodą. Rozbierają się bez najmniejszych oporów, wszak wspaniałe ciało to dobro dane od natury. Więcej, doskonałość kształtów modelek broni je (oraz fotografa) przed pomówieniem o pornografię. To damy, królowe, boginie. Mają władzę nad każdym, kto je admiruje. Nawet gdy biegają gołe po paryskich ulicach czy wpadają nagie do metra, w rozwianych kosztownych futrach – zachowują się tak swobodnie i spontanicznie, że nikt nie ośmieliłby się ich zaczepić. Może jedynie podziwiać.
Niekonwencjonalne podejście Newtona do prezentowania mody sprawiło, że nawet po kilkudziesięciu latach fotografie kreacji nie straciły na atrakcyjności. Jak to możliwe, przecież moda szybko mija. Ale tu ciuchy prawie nie mają znaczenia. Liczy się kobieta, jej sylwetka i okoliczności, w jakich się znalazła.
Newton rzadko kiedy organizował sesje w studio. Wolał wnętrza mieszkań, posesji, hoteli; ulice, ogrody, baseny. To także – pomysły na scenerię – złożyły się na sukces autora. On nie szokował golizną i zimnym, wyuzdanym seksem ot, tak sobie. Jego foty są jak kadry z filmów. Z thrillerów, a przynajmniej z sensacji. Newton umiał uchwycić suspens – i przez to widza zżera ciekawość, bo wyczuwa w scenie dzikie napięcie, a nie wie, co dalej...