Wystawa zaskakuje, bo wcześniej ten artysta malował w zupełnie innym stylu. Preferował sztukę narracyjną i metaforyczną. Przed dwoma laty nagle zaczął tworzyć cykl abstrakcyjnych obrazów, bardzo oszczędnych w formie, sprowadzonych najczęściej do studium kwadratu i możliwych jego przekształceń. Ale Głowacki nie rezygnuje z koloru.
Monochromatyczne obrazy o różnych barwnych tonacjach wzbogaca precyzyjnie wykreślonymi liniami, które sprawiają, że kompozycja zyskuje opartowską trójwymiarowość ze zmiennymi efektami wizualnymi. Rytm i kolor są podstawą obrazów, którymi zdaje się rządzić matematyczna logika i wewnętrzna „muzyczność". Regularność i symetria nie nuży, a inwencja artysty w przetwarzaniu form, motywów i kompozycji wydaje się niewyczerpana.
– Doszedłem do wniosku, że obraz nie musi opowiadać historii czy anegdoty. Często trzymamy się tego, co już wypracowaliśmy i w tym tkwimy. Myślę, że warto odejść od tego, a nawet wszystko diametralnie zmienić i otworzyć się na coś nowego – mówi „Rzeczpospolitej" artysta. I dodaje: – Jak w filozofii Wschodu, nie cel jest najważniejszy, tylko droga; to, co na niej się wydarzy. Nie narzucam sobie z góry założonej teorii, maluję żmudnie pasek po pasku. Moją pracę nazwałbym malarstwem badawczym, efekt jest wynikiem badania różnych rozwiązań kolorystyczno-walorowych.
Tworzenie abstrakcyjnych kompozycji Głowacki nazywa projektem powstającym między szkicem i obrazem. Być może pobrzmiewa w tym echo młodości, gdy pomagał ojcu inżynierowi kreślić projekty domów, a potem podjął studia na architekturze wnętrz. Ostatecznie przeniósł się jednak na grafikę i malarstwo w krakowskiej ASP. Obecnie jest wykładowcą w Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie, gdzie prowadzi pracownię dyplomową malarską.
Zamierza kontynuować cykl abstrakcji, choć sądzi, że będą to zupełnie inne kompozycje niż dotychczas, nieprzewidywalne i burzące statykę.