Jedna z dziewczyn, odziana w dzianinową mini, ćwiczy słynny numer Marilyn Monroe z podwianą sukienką nad wentylacją metra. Nie bardzo jej to wychodzi – spódnica za wąska, za krótka, za sztywna. Ale podlotek przymierzający się do roli ideału kobiety, za jaką uchodziła MM, jest tyleż uroczy, co rozbrajający. June vel Alice z genialnym instynktem wyczuła, że niewinność (choćby fingowana) może być znakomitym chwytem marketingowym.
[srodtytul]Sławy jako modele [/srodtytul]
Lata 80. w twórczości Alice Springs mają już inny charakter. Portretuje. Pozują jej największe sławy z różnych dziedzin kultury. Konwencja wytworno-oficjalna. Na pozór żadnych niespodzianek. A jednak. Miałam dziwne wrażenie, że właśnie te inscenizowane kadry są bardziej demaskatorskie niż przypadkowe ujęcia. Modele starają się wyglądać wedle własnych wyobrażeń o sobie. June to akceptuje, podąża za koncepcjami swych bohaterów.
I oto paradne, wręcz pompierskie konterfekty niespodziewanie ujawniają skrywane kompleksy, mankamenty czy frustracje pozujących. Jedna z serii dotyczy świata mody. Tym razem przed obiektywem – projektanci. Wystylizowani, wypindrzeni do przesady. Najbardziej naturalni okazują się garniturowiec Yves Saint-Laurent z pieskiem i Jean-Charles de Castelbajac z… matką.
Galerię malowniczych typów dopełniają twarze tych, którzy na co dzień ukrywają się za słowem bądź obrazem. Ptasi, drapieżny Christopher Isherwood, jakoś nie wzbudzający sympatii. Przeciwnie, wielkooki Richard Avedon (największy konkurent Newtona) – ten zdaje się dostrzegać i rozumieć więcej niż przeciętny człowiek.
Przystojny jak aktor Gerhard Richter (artystyczna extraliga) z kokieteryjnie zamotanym szalikiem. Kobiet w tym towarzystwie niewiele – ale jeśli już, to wspaniałe. Jest Niki de Saint-Phalle o wyrazistej, intelektualnej urodzie; Charlotte Rampling, chłodna i zmysłowa.