Dziś „witkace" to największy skarb Słupska, ich kolekcja powiększyła się w 1973 roku o portrety ze spadku po Józefie Głogowskim, w 1974 roku o 40 obrazów będących kiedyś własnością Włodzimierza Nawrockiego, dentysty Witkacego (któremu na portrecie wypisał proroczą dedykację:„Tak jak ty mnie zęby/Ja tobie rodzinę/Ocenisz to wszystko, gdy ja całkiem minę/Zęby diabli wezmą/Portrety zostaną/I cały inrteres będzie wielką raną"), a w 2005 roku o część zasobów ze spadku po zaprzyjaźnionym filozofie Janie Leszczyńskim. Sam twórca tych dzieł, choć ze Słupskiem nie miał nic wspólnego, stał się dziś nieformalnym patronem miasta i jego nieocenionym sztandarem promocyjnym – miasto pokochało artystę do szaleństwa, jego twarz pojawia się na muralach, blokowiska zdobią wielkoformatowe reprodukcje jego obrazów, reklamowym miejskim gadżetem jest apaszka z portretami pędzla ekscentryka, tutejszy teatr ma w repertuarze wiele witkacowskich spektakli, a artystyczna grupa Witkacy Cacy Cacy dba o to, by jego postać zaistniała w świadomości mieszkańców i turystów.
„Stargana za trzewia publika opadła jak jeden flak"
Zanim jednak nastąpił ten pozytywny moment godnego uczczenia pamięci wielkiego artysty, choćby i w Słupsku, nad jego postacią ciążyło istne fatum. Nawet wówczas, gdy wydawało się, że sprawy układają się dobrze, zawsze odzywał się chichot losu. W 1988 roku, gdy w Związku Radzieckim rozpoczyna się proces rozpadu, polskim władzom udaje się dziwnym trafem zdobyć pozwolenia na ekshumację i sprowadzenie do kraju szczątków Stanisława Ignacego. Do Jezior Wielkich na Polesiu (obecnie Ukraina), gdzie na miejscowym cmentarzu został pochowany po samobójczej śmierci, jedzie rządowa delegacja, która ma towarzyszyć w jeszcze jednej ostatniej drodze twórcy, na cmentarz zakopiański na Pęksowym Brzyzku.
Jednak w Polsce to jeszcze naprawdę stare czasy. Kiedy na miejscu okazuje się, że wśród przekazanych stryjecznemu wnukowi Witkacego, Maciejowi Witkiewiczowi, przedmiotów znalezionych w trumnie jest kilka guzików, pasek zapięty tak, że oplatać musiał szczupłą talię, a na zdjęciach widać zdrowe, pełne uzębienie szkieletu, wiadomo, że to nie jego szczątki wydobyto z grobu. Partyjni uczestnicy delegacji nie pozwolili jednak zgłosić jakichkolwiek wątpliwości i w ten sposób 14 kwietnia 1988 roku, po uroczystościach w Zakopanem, obok matki Witkacego spocznie Bogu ducha winna młoda Ukrainka, najprawdopodobniej zmarła na skutek komplikacji po porodzie. Miała pękniętą miednicę. To wszystko jednak wykaże dopiero kilka lat później badanie przeprowadzone po kolejnej ekshumacji. Ta kobieta leży wraz z Marią Witkiewiczową do dziś, jedynie na grób wróciła pierwsza tablica, wykonana jeszcze przed sprowadzeniem Witkacego do kraju, z napisem o dziwnie proroczej treści „Tu leży Maria Witkiewiczowa, matka Stanisława Ignacego Witkiewicza, pochowanego w Jeziorach na Polesiu, w przekonaniu, że prochy jego tu spoczywać powinny – wspólny nagrobek matce i synowi postawili Przyjaciele".
Może nie przypadłoby do gustu Witkacemu, że przywozi się go do Zakopanego, którego nie lubił i nazywał go Mordowarem. Ale ta pogrzebowa dziwna i makabryczna tragigroteska spodobałaby się Mistrzowi. Podobnie jak to, że pięć lat lat temu, w siedemdziesiątą rocznicę śmierci, polski Sejm podjęta przez aklamację uchwałą uznał go za jednego z największych artystów XX wieku, który „pod błazeńską maską ukrywał troskę o losy kraju i europejskiej kultury" a jego pesymistyczne wizje przyszłości „okazały się trafnymi diagnozami".
Co jest jeszcze do odkrycia, czyli witkacozagadki
Może niemożliwe jest, by ktoś odnalazł dowody na to, że Witkacy przeżył wojnę i ukrywał się przed światem, malując dalej i wysyłając do znajomych kartki pocztowe – taka spiskowa teoria została zasugerowana w filmie Jacka Koprowicza „Mistyfikacja". Jednak to nie znaczy, że już nas niczym nie zaskoczy.
Witkacolog Janusz Degler w wydanym pięć lat temu"Witkacego portrecie wielokrotnym" ujawnił wiele tajemnic artysty. Ale, jak sam wyznawał „Rz" w chwili wydania tej książki, Stanisław Ignacy nadal jest osobą tajemniczą i intrygującą. Nikt też nie uznał, że dalsze poszukiwania prawdy o nim są już niemożliwe. Nie można wykluczyć, że odnajdą się jeszcze jego prace, pisma, listy, rysunki. Jak choćby te, które mógł wykonać podczas wyprawy z Bronisławem Malinowskim w 1914 roku. Witkacy pojechał tam w charakterze oficjalnego rysownika wyprawy, ale pokłócił się z przyszłym autorem „Życia seksualnego dzikich", odłączył od wyprawy i skierował prosto do Petersburga, by po stronie Rosjan walczyć z Niemcami. I tu przeżył rewolucję październikową w 1917 roku. Jego zapiski z tego okresu – a wiadomo, że powstały – zaginęły w Warszawie podczas wojny.