Trudno nie poruszyć w najnowszym wydaniu tygodnika sprawy byłego już sędziego warszawskiego WSA. Wiele mówi ona o kondycji nie tyle sądownictwa, ile całego państwa. I wiele uczy na przyszłość.
Początkowe zaskoczenie i komentarze w stylu „on chyba zwariował” ustąpiły gorączkowemu przerzucaniu się odpowiedzialnością za to, że znaczące funkcje w wymiarze sprawiedliwości pełniła osoba, która ostatecznie poprosiła o azyl w Białorusi, a jako powód ucieczki z ojczyzny podała m.in. jej nieprawidłową politykę względem Rosji. Przedstawiciele sądownictwa dość szybko orzekli, że oni procedur dochowali, sami niewiele mogą, winne są służby, które nie dopilnowały sędziego. Wywołane służby też nie poczuwają się szczególnie do winy – bo nie zajmowały się sędzią, więc nie można zarzucić im, że dały się wywieść w pole i pozwoliły mu uciec.