Najwięcej mamy w Polsce specjalistów – na tych stanowiskach firmy zatrudniały w minionym roku ponad 2,7 mln osób, o 4,9 proc. więcej niż w 2017 r. W takim samym tempie rosła łączna liczba pracowników firm zatrudniających co najmniej jedną osobę – wynika z najnowszego raportu GUS o popycie na pracę.
Czytaj także: Przez rozwój zawodowy do pieniędzy
Według niego specjaliści pozostają najliczniejszą w Polsce grupą zawodową, która powiększyła się w zeszłym roku prawie o 130 tys. osób i która najczęściej pracuje w sektorze publicznym (prawie 54 proc.). Odwrotnie jest w grupie, która rosła w zeszłym roku najbardziej – pracowników przy prostych pracach, niewymagających kwalifikacji. Ich liczba zwiększyła się ponaddwukrotnie szybciej niż w przypadku specjalistów – o 10,4 proc., do ponad 1,1 mln, a ponad siedmiu na dziesięciu z nich pracowało w prywatnych firmach.
Zdaniem Joanny Tyrowicz, ekonomistki z ośrodka badawczego GRAPE i Uniwersytetu Warszawskiego, choć widoczny w danych GUS aż 4,9-proc. wzrost popytu na pracę jest zadziwiająco duży, to sprzyja mu szybko rosnąca gospodarka. Ubiegłoroczny wzrost liczby pracowników zatrudnionych na stanowiskach niewymagających kwalifikacji ekonomistka wiąże z dużym napływem pracowników z zagranicy, którzy łagodzą krajowy niedobór rąk do pracy i zmniejszają presję na automatyzację. – Dopóki firmy będą miały zapewnioną stosunkowo tanią i sprawnie dostarczoną (bo przez wyspecjalizowane agencje) siłę roboczą, nie będą miały bodźca do inwestycji w roboty i automaty – mówi. Tyrowicz zwraca jednak uwagę, że ten przyrost robotników niewykwalifikowanych może być też kwestią ich liczenia – wielu z nich pracuje sezonowo w dwóch–trzech firmach w ciągu roku, a każda może ich uwzględniać w swoich statystykach. Mniej sezonowości jest w zawodach, które wymagają pewnych kwalifikacji, w tym wśród kierowców i operatorów pojazdów (np. wózków widłowych). Oni byli w ubiegłym roku na drugim miejscu wśród najszybciej powiększających się grup zawodowych (o 9 proc.).