Według badania "2013 State of the American Workplace Report" przeprowadzonego przez instytut Gallupa wśród 150 tysięcy tylko 30 proc. czuje się zainteresowana i zaangażowana w wykonywany w danym momencie zawód. Większość, bo 52 proc. traktuje pracę jedynie jako uciążliwość. Pozostałą 18 proc. grupę określa się jako "aktywnie wyalienowaną" Według szefa Gallupa Jima Cliftona ta grupa pracowników jest najbardziej groźna dla pracodawców. Roczne straty z powodu niewykorzystanej wydajności prawie jednej piątej zatrudnionych szacowane są na 550 miliardów dolarów.
Jedną z recept na zwiększenie zaangażowania amerykańskich pracowników mają być różnego rodzaju benefity i przywileje. Z badań wynika jednak, że niespecjalnie zwiększają one poziom zadowolenia pracowników i zatrzymują ich jednym w miejscu pracy tylko na krótki czas. Nie pomaga dostęp do darmowych posiłków, stół pingpongowy lub bilardowy w biurze, czy możliwość masażu. Najważniejszym czynnikiem są za to pieniądze – nie tylko te zarabiane obecnie, ale także perspektywa podwyżek w przyszłości. Drugie miejsce na liście statystycznego pracownika zajmuje kultura pracy – posiadanie "ludzkiego" szefa, poczucie satysfakcji z wykonywanego zawodu oraz możliwość wewnętrznego awansu. Na listach rankingowych najlepszych pracodawców znaleźć można przede wszystkim spółki, które zachęcają zatrudnionych do wyrażania swojej opinii i pracy w zespole. Samuel Curtis Johnson z Graduate School of Management przy Cornell University uważa, że takie firmy potrafiły wypracować pakiet przywilejów i świadczeń, które potrafią utrzymać pracownika na dłużej, niż 4,4 roku spędzane statystycznie przez Amerykanina w jednym miejscu pracy.
Autorzy raportu wskazują też, że firmy zamiast oferować konkretne przywileje zaczęły skupiać się na zatrzymywaniu ludzi, którzy są zdolni do zgodnej współpracy. Łączy się to często z elastycznym czasem pracy i systemem premii, które nagradzają za zwiększoną wydajność. Według badań PayScale.com dziś system takich premii oferuje aż 72 proc. pracodawców, podczas gdy jeszcze dwa lata temu było ich zaledwie 52 proc.