Urzędnicy resortu spraw zagranicznych zdecydowali się na wprowadzenie ograniczeń dotyczących liczby przyszłych uczestników cieszącego się powodzeniem programu. Ogłosili również moratorium na zgłaszanie się nowych firm chcących zatrudniać zagranicznych studentów. Zmiany mają zmniejszyć liczbę osób, które zamiast odkrywać Amerykę jak z hollywoodzkich filmów, trafiają do pracy do wyzyskujących ich oszustów.
Program „Work and Travel" („Praca i podróż") od wielu lat znany jest młodym ludziom z całego świata, w tym z Polski. Jego założenie jest proste - w zamian za opłatę za udział w programie studenci dostają wizy J-1, które pozwalają na legalną pracę do czterech miesięcy. Przez kilka tygodni pieniądze wydane na wyjazd odrabiają potem m.in. w parkach rozrywki na Florydzie, hotelach w Montanie lub w przetwórniach ryb na Alasce. W ten sposób szlifują angielski, a to, co uda im się zaoszczędzić, przeznaczają na zwiedzenie Stanów Zjednoczonych.
W teorii zadowoleni powinni być i studenci, i pracodawcy (którzy nie muszą płacić składek zdrowotnych, emerytalnych etc) i Departament Stanu, bo program ma promować Amerykę wśród jego uczestników.
Liczba uczestników programu zrosłaz około 20 tys. w 1996 r. do ponad 150 tys. w 2008 r. Z Polski przeciętnie przyjeżdża 10 tys. osób rocznie. W ciągu ostatniej dekady z „Work and Travel" skorzystało prawie milion osób.
Wraz z rozrastaniem się programu oraz pogłębianiem kryzysu w USA, amerykańskie media coraz częściej donosiły jednak o przypadkach wyzyskiwania studentów przez pracodawców. Według AP, niektórzy studenci za wykonywanie niezgodnych z kontraktem prac dostawali za godzinę zaledwie dolara (ok. 3,17 zł) albo i mniej. Studentka, która przyleciała pracować w restauracji w Wirginii, została pobita i zmuszona do pracy striptizerki w nocnym klubie w Detroit.