20 czerwca w Tbilisi wybuchły wielotysięczne protesty, doszło do starcia z policją. Media informowały o 240 rannych i ponad 300 zatrzymanych przez policję. Użyto nawet armatek wodnych i kul gumowych. Protesty są już mniej liczne, ale wciąż trwają. Co się dzieje w Gruzji, o której w światowych mediach od wojny z Rosją w 2008 roku niewiele było słychać?
Protestujący przypominają rządzącym o rosyjskiej okupacji i rosyjskiej agresji. Mamy rocznie osiem milionów turystów, z których wielu jest Rosjanami. To jednak nie oznacza, że powinniśmy zapomnieć, że 20 proc. naszego terytorium jest okupowane przez naszego północnego sąsiada. Jesteśmy bardzo gościnnymi ludźmi i witamy rosyjskich turystów, Rosjanie nie potrzebują wizy do Gruzji. Mamy pretensję do Kremla, ale nie do zwykłych Rosjan. Niech przyjeżdżają i wydają tu pieniądze, to jest pragmatyczne podejście. Niestety, Rosja to wykorzystywała na swoją korzyść i przez wiele lat próbowała wyrzucić z agendy naszych relacji temat okupowanych Abchazji i Osetii Południowych.
Wygląda na to, że po części Moskwie to się udało, jeżeli w fotelu przewodniczącego parlamentu Gruzji znalazł się deputowany rosyjskiej Dumy z Komunistycznej Partii Rosji Siergiej Gawriłow. Przecież to było punktem zapalnym.
Mówiąc szczerze, nie bardzo rozumiem, jak do tego doszło. Jeszcze rok temu zaczęto przygotowania do międzyparlamentarnego forum prawosławnego, któremu przewodniczy Gawriłow. Jak Gruzja znalazła się w tym gronie i po co wstąpiła do tej organizacji, to odrębny temat. Stało się to parę lat temu. Według mnie to był ogromny błąd. Ten rosyjski deputowany poprzednie forum przeprowadził w greckim parlamencie. Grekom to nie przeszkadza, ale nam tak. Trzeba oddzielić polityczne sprawy od religijnych, a już na pewno nie wchodzić w jakieś stowarzyszenia prawosławne, na czele których stoi rosyjski komunista. Dlatego dzisiaj protestują dosłownie wszyscy, studenci, inżynierowie, nauczyciele, przeciwnicy, a nawet zwolennicy rządzącej partii Gruzińskie Marzenie. To był ogromny błąd.
Czyj błąd?