Salon nie poparł PO za darmo

Platforma ma do spełnienia oczekiwania ludowców, ale musi się też starać, by nie zawieść „salonu”: establishmentu III RP – pisze publicystka „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 26.10.2007 01:51

Ten Sejm będzie pracował cztery lata – mówią politycy PO. Zapewne te przewidywania są trafne, warto jednak dodać do nich coś jeszcze: to, jak długo będzie trwał parlament i rząd Donalda Tuska i w jakim stylu, zależy nie tyle od Platformy, ile od PSL i LiD. Wynik wyborów (jeśli wojna między PiS i PO będzie prowadzona konsekwentnie) sprawia, że ostatnie słowo będzie miała lewica. Arytmetyka mówi wyraźnie: w Sejmie nic istotnego nie da się przeprowadzić bez lewicy, bo to ona ma brakujące koalicji PO – PSL głosy do oddalania weta prezydenta.

Na miejscu polityków PO nie liczyłabym, że lewica będzie ją wspierać spontanicznie, za serdeczne poklepanie po plecach za „antypisowską postawę”. Może za to wysoko licytować, bo ma siłę, by sobie na to pozwolić. Za parawanem negocjacji o rządowej koalicji z PSL toczyć się zatem muszą także rozmowy z eksponentami interesów LiD o koalicji parlamentarnej. Idę o zakład, że zwłaszcza o szczegółach tych ostatnich opinia publiczna nie będzie przez polityków PO zbyt ochoczo informowana.

Arytmetyka mówi wyraźnie: w Sejmie nic istotnego nie da się przeprowadzić bez lewicy, bo to ona ma brakujące koalicji PO – PSL głosy do oddalania weta prezydenta.

Bawi zmiana nastroju i klimatu przygotowań do rozmów o tych koalicjach, gdy wspomni się, jak to wyglądało dwa lata temu. Wówczas stanowczy politycy Platformy zażądali – dla czystości i przejrzystości życia publicznego oczywiście – rozmów koalicyjnych przed kamerami. Kupczenie stanowiskami i wpływami w tajemnicy przed opinią publiczną głęboko brzydziło polityków Platformy i bez obecności dziennikarzy do żadnych rozmów przystępować nie chcieli.

Teraz, rzecz jasna, nikomu to do głowy nie przychodzi, dziennikarze też nie nalegają, by być świadkami ustalania wspólnego programu i podziału stanowisk. Donald Tusk powtarza, że chce zakończyć rozmowy szybko oraz że „tym razem będzie normalnie”. I ma rację – PO rzeczywiście jest zainteresowana powstaniem koalicji, zatem negocjacje odbędą się bez kamer i demonstracyjnej drwiny wobec potencjalnego koalicjanta. Dwa lata temu Platforma zniszczyła negocjacje z PiS, dziś musi budować układ rządzący z PSL i politykami SLD. Trzeba przyznać – zważywszy na sukces PO w wyborach i szaleńczy, trwający od dwóch lat, atak establishmentu na PiS – że ten wybór cechował pragmatyzm.Ów pragmatyzm powinien jednak podpowiedzieć liderom Platformy, że zdobywając 209 mandatów, znaleźli się w klinczu. Z jednej strony odnieśli olśniewający sukces i silne poparcie społeczne dla haseł podnoszonych w kampanii. Z drugiej – rozbudzili apetyty, że te hasła zostaną niezwłocznie zrealizowane. Nauczyciele z ZNP już pikietują pod gmachami rządowymi, żądając spełnienia obietnic, mimo że rząd Tuska jeszcze nie istnieje.

Silne emocje wprowadzone do polityki w ciągu ostatnich dwóch lat dały w wyborach wysoką premię liderowi PO. Rozczarowanie, jeśli nadzieje nie będą spełnione, może być jednak równie emocjonalne i zaprocentować (w całkiem niedługiej przyszłości) premią dla któregoś z jego rywali z lewicy lub z prawicy. Oprócz tego politycy PO muszą zaspokoić apetyty polityków PSL i jednocześnie tak realizować program rządu, by ludowcy nie stracili głosów na wsi i w małych miasteczkach. Można się zatem pożegnać z takimi hasłami, jak likwidacja KRUS, czy 15- procentowy podatek liniowy.

Tusk będzie też musiał oddać więcej stanowisk w rządzie, niż wynikałoby to z proporcji w liczbie mandatów. Waldemar Pawlak finezyjnie to podsumował – „siłą partii nie jest liczba mandatów, tylko wielkość idei”. Ludowcy mogą negocjować zdecydowanie, zwłaszcza że Donald Tusk już miękko mówi, że jest skłonny zaproponować tyle, by PSL „dobrze się czuło”. Ludowcy będą mieli nie tylko wicepremiera, ale co najmniej kilka istotnych ministerstw. I zapewne dominację w agencjach i funduszach rolnych. A czy wróci sprawa biopaliw, tak krytykowana niegdyś przez PO i popierającą ją teraz „Gazetę Wyborczą”? Na jakie ustępstwa wobec lobby potentatów przemysłu rolniczego pójdą politycy PO? I co na to powie jej wielkomiejski elektorat?

Platforma ma więc do spełnienia oczekiwania ludowców, ale musi się też liczyć z tym, by nie zawieść „salonu”: establishmentu III RP i środowiska „Gazety Wyborczej”. PO uzyskało ich jednoznaczne poparcie (wyrażone nie tylko w licznych tekstach w „Gazecie”, ale i choćby okładką „Polityki” na tydzień przed wyborami z napisem „Tusku, musisz”), ale jak uczy historia, nic nie jest za darmo. Będzie mu ono przypominane niemal co dzień. Waldemar Kuczyński, były minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, w radiu TOK FM mówi, że środowisko LiD oczekuje poważnych rozmów o poparciu w Sejmie nowego rządu i o żadnych doraźnych porozumieniach w konkretnych sprawach nie może być mowy. „Gazeta Wyborcza” przypomina zaś o „niezależnych fachowcach” – w większości z rządu Leszka Millera lub gabinetów tworzonych przez nieistniejące już partie związane z dzisiejszymi demokratami. pl. Podnoszenie kandydatury prof. Andrzeja Zolla na stanowisko ministra sprawiedliwości, który ma diametralnie inną wizję funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości od tej realizowanej przez PiS, za to bliską temu, co głosiła „Gazeta”, jest wymownym przykładem, czego oczekuje „salon”. Gdyby PO zdobyła 231 głosów, nie musiałaby tak bardzo liczyć się z tymi sugestiami. Stało się jednak inaczej.

Jestem, przyznam, pełna uznania dla „Gazety Wyborczej”, dla jej skuteczności. Wybory 2007 raz jeszcze udowodniły, jak istotnym jest ona ośrodkiem politycznym. Nie umie wprawdzie wykreować poważnej siły politycznej, co udowodniły losy Unii Demokratycznej, Unii Wolności i demokratów. pl, umie jednak obalać rządy. To w dużej mierze dzięki „GW” upadł rząd Leszka Millera, gdy grupa trzymająca władzę popełniła to głupstwo, że właśnie do Agory wysłała Lwa Rywina. To w dużej mierze zasługa „Gazety Wyborczej”, że powiódł się antylustracyjny „bunt wykształciuchów”, a teraz udało się aż o ponad 10 proc. zwiększyć frekwencję o „antykaczystowskich” wyborców. Udało się też „Gazecie”, co chyba jest jej najpoważniejszym osiągnięciem, stworzyć więź wspólnotową wokół „antykaczyzmu” i przekuć to w poparcie dla Platformy. Chylę czoło, bo to skuteczność godna docenienia, choć moim zdaniem jest ona, jak choćby w przypadku sprawy lustracji, szkodliwa dla kraju.

Ten stan rzeczy musi być jednak poważnie brany pod uwagę przez liderów PO. Poparcie „salonu” i „Wyborczej” może okazać się dzierżawą o wysokim czynszu. Losy PiS dobitnie pokazują, co dzieje się z partią, która nie mając wystarczającego wsparcia w Sejmie, próbuje rządzić wbrew establishmentowi III RP.

Ten Sejm będzie pracował cztery lata – mówią politycy PO. Zapewne te przewidywania są trafne, warto jednak dodać do nich coś jeszcze: to, jak długo będzie trwał parlament i rząd Donalda Tuska i w jakim stylu, zależy nie tyle od Platformy, ile od PSL i LiD. Wynik wyborów (jeśli wojna między PiS i PO będzie prowadzona konsekwentnie) sprawia, że ostatnie słowo będzie miała lewica. Arytmetyka mówi wyraźnie: w Sejmie nic istotnego nie da się przeprowadzić bez lewicy, bo to ona ma brakujące koalicji PO – PSL głosy do oddalania weta prezydenta.

Pozostało 91% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości