Dama na czas trwogi

Okres ważności thatcheryzmu nie upłynął w 1990 r. Brytyjczycy odkrywają powoli, że to jedyne lekarstwo na obecną zapaść społeczną, która niewiele się różni do kryzysu lat 70.

Aktualizacja: 19.04.2008 14:06 Publikacja: 19.04.2008 05:04

Dama na czas trwogi

Foto: AFP

Red

Margaret Thatcher jest znów w modzie. Fotografują się z nią premierzy, przywódcy opozycji oraz republikańscy kandydaci do prezydentury w Ameryce, porównuje się z nią nawet Hillary Clinton. Informacja o krótkim pobycie w szpitalu pani premier w zeszłym miesiącu otwierała telewizyjne wiadomości. A to wszystko z powodu damy, która właściwie wcale się nie wypowiadała przez większość zeszłej dekady.

Po pewnym okresie, kiedy wyżsi rangą działacze Partii Konserwatywnej traktowali ją jako żenujący balast, docenia się ją wreszcie za to, kim zawsze była: wielkim mężem stanu i symbolem naszych czasów.

Młodzi ludzie, którzy dorastali już wolni od zjadliwej odrazy okazywanej pani Thatcher przez starą lewicę, słusznie widzą w niej nie tylko nowatorską postać pierwszej kobiety na stanowisku premiera, lecz także polityka o jasno wyrażanych poglądach oraz wystarczająco silnej woli, by je wcielić w życie.

Do jakiego stopnia jej zasady były istotne tylko w latach 70. i 80.? Czy wartości thatcheryzmu miały okres ważności, który upłynął w 1990 r.? A może potrafią również dzisiejszej Wielkiej Brytanii zaproponować rozwiązania jakże odmiennych problemów, przed którymi stoi nasz kraj?

Trudno zaprzeczyć, że choroby nękające Brytanię prowadzą szybką ścieżką do sytuacji równie groźnej jak ta pod koniec lat 70. Aby przezwyciężyć dezintegrację społeczną połączoną z kryzysem kredytowym, trzeba przywódców pełnych determinacji, takiej, jaką okazywała Margaret Thatcher, a do jakiej wydaje się niezdolny Gordon Brown.

Niedole, jakie przechodzi nasz kraj – a będą jeszcze większe – wołają o siłę woli, pewną rękę i bezwzględność Margaret Thatcher.

Powszechne tego zrozumienie to jeden z powodów wielkiego powrotu jej popularności. Daleko do tego, by została postacią z pomnika – daje żywy wzór przyszłym politykom w czasach, kiedy nad Brytanię nadciąga burza gospodarczych zaburzeń i społecznych wstrząsów.

Oszczędności Brytyjczyków są na najniższym poziomie od 1959 r., zadłużenie ludności osiągnęło 1,25 tryliona funtów – czyli ok. 50 tys. na gospodarstwo domowe.

Jedna piąta brytyjskich rodzin kwalifikuje się do kategorii wysokiego ryzyka kredytowego – czemu towarzyszy ryzyko niewypłacalności i eksmisji. Są proporcjonalnie bardziej zadłużone niż rodziny w Ameryce czy jakimkolwiek kraju G7.

Według oficjalnych statystyk szacuje się, że dezintegracja społeczna kosztuje budżet rocznie ponad 100 mld funtów. Ponad 100 tys. obywateli pobiera renty i zasiłki chorobowe z powodu uzależnienia od alkoholu i narkotyków. W ciągu ostatnich dziesięciu lat liczba ta się podwoiła. Jednocześnie gubernator Banku Anglii poinformował parlament, że niemal niemożliwe jest formułowanie ścisłych prognoz gospodarczych, ponieważ władze nie mają pojęcia o rozmiarach niedawnej imigracji. Potwierdza to poniekąd fakt, że resort spraw wewnętrznych spodziewał się 13 tys. osób z Europy Wschodniej, a jak sam przyznaje, przybyło ich 600 tysięcy. W 1979 r. Margaret Thatcher ubolewała, że imigracja z krajów brytyjskiej wspólnoty narodów „zalewa” Brytanię. Dziś jednak liczba imigrantów przybywających na Wyspy co roku jest 12-krotnie wyższa od liczby Azjatów i wschodnich Afrykańczyków, którzy przyjeżdżali tu przez całe lata 70. Kiedy Margaret Thatcher dochodziła do władzy, stały przed nią pozornie nierozwiązywalne problemy z agresywnymi związkami zawodowymi, łupieżczymi stawkami podatków, sztywną kontrolą kursu waluty, słabym funtem oraz niską wydajnością pracy. A to i tak jeszcze było, zanim kolejne zagrożenia, takie jak argentyński generał Galtieri, strajk górników w 1984 r. czy rozpanoszenie się Brukseli, pojawiły się na horyzoncie.Pokonała je, twardo trzymając się zasad, ale jednocześnie okazując gotowość do ugięcia się, kiedy to było konieczne. Często zapomina się, że w latach 1980 – 1981 ustąpiła przed Arthurem Scargillem, uznała bowiem, że rząd, pracodawcy i kraj nie są gotowi na starcie. Każdy przywódca stojący przed obecnymi problemami potrzebuje jej bojowego ducha, ale w równym stopniu sprytu, cierpliwości i nadprzyrodzonego wyczucia politycznej chwili.

W pewnych obszarach życia publicznego słychać głośne echa lat 70. – choćby w przypadku nadciągającego strajku nauczycieli, który ich związek zarządził, pomimo że tylko 32,3 proc. członków poparło go w referendum. Ale w innych kwestiach – np. rozpadu rodziny, ciąż nastolatek oraz 2,64 mln ludzi na długotrwałych zasiłkach chorobowych – Brytania stoi w obliczu względnie nowych problemów, rzekomo niedających się rozwiązać. Zwłaszcza że wiele uprawnień parlamentu z czasów Thatcher zostało od tego czasu przekazanych Europie.

Pierwszym celem nowego przywódcy narodu musi być walka z tym właśnie poczuciem bezsiły, z wrażeniem, że znaleźliśmy się w uścisku tego, co T. S. Eliot nazywał „ogromną bezosobową siłą”, nad którą Brytyjczycy nie mają władania. Referendum w sprawie traktatu lizbońskiego byłoby pięknym pierwszym krokiem na drodze do odzyskania poczucia samokontroli nad losami Brytanii.

Każdy przywódca stojący przed obecnymi problemami potrzebuje jej bojowego ducha, sprytu, cierpliwości i nadprzyrodzonego wyczucia politycznej chwili

Jasne pokazanie, że jej wartości nie tylko się różnią, ale są namacalnie lepsze od socjalizmu, było kluczowym pierwszym ruchem thatcherowskiej rewolucji. Nowe wcielenie Thatcher musi dowieść tego samego w stosunku do politycznej poprawności.

Dotychczas zbyt często w reakcji na konflikty kulturowe kuliliśmy się na zapas w przepraszającym geście. Trzeba to zastąpić pewnością wyrosłą z poczucia kulturowej dumy.

Dlatego kiedy oddział komisji ds. równości rasowej w Plymouth próbował niedawno nie dopuścić, by pewien pub nazwano na cześć miejscowej legendy marynarki sir Johna Hawkinsa z powodu jego związków z handlem niewolnikami, trzeba było im powiedzieć, gdzie mogą sobie wsadzić swoje ahistoryczne, pseudomarksistowskie i niepatriotyczne lamenty i żeby poszli gdzie indziej poszukać przykładów prawdziwego rasizmu.

Thatcheryzm, jeśli chodzi o poglądy na przestępczość, zawsze lepiej współgrał z przekonaniami zwykłych ludzi niż wyroki sędziów.

Kiedy szef sądownictwa lord Phillips w zeszłym tygodniu wreszcie przyznał, że masowe wcześniejsze zwalnianie więźniów „podkopało zaufanie społeczeństwa do systemu sądownictwa”, dał dowód, że nie powinien przyjmować zaproszenia do telewizyjnego programu „Czy jesteś bystrzejszy od 5-klasisty?”.

Wczesne (tzn. znacznie wcześniejsze niż zwykłe przedterminowe) zwolnienie 21 tys. więźniów, w tym niestety dwóch terrorystów, skłoniło lorda Phillipsa, który ma ponoć zostać za rok prezesem Sądu Najwyższego, do stwierdzenia: – Lepiej by było mieć jaśniejszą strukturę zasądzania i wykonywania wyroków. W ten sposób orzekając jakąś karę, można by wiedzieć, jak długo faktycznie dany człowiek posiedzi w więzieniu. Pracuje on w zawodzie prawniczym od 1962 r., więc aż 46 lat zajęło mu dojście do tej konkluzji. Gdyby na mocy jakichś czarów pani Thatcher została przeniesiona z powrotem na Downing Street, poczułaby instynktownie, że trzeba od razu zająć się tą sprawą.

Wydałaby wojnę także pogardzanemu przez siebie zdziczeniu. Skoro 1,25 mln Brytyjczyków poniżej 25. roku życia ani się nie uczy, ani nie pracuje, to wprowadzenie przez laburzystów sprzedaży alkoholu całą dobę oznacza, iż rząd podsycił pijaństwo i wynikające zeń patologie społeczne. Picie alkoholu z samego rana to nie jest coś, co byśmy chcieli tolerować u siebie albo u najbliższych, dlaczego więc pozwalać na to społeczeństwu? Mobilność społeczna, tak ważna dla Margaret z powodu jej własnych doświadczeń życiowych, niemal całkowicie zamarła. Pomimo miliardów wydawanych na stypendia i wsparcie dla studentów od 1999 r. praktycznie nie zmieniła się liczba absolwentów uniwersytetów.

Potrzeba prawdziwego przywódcy, aby się tym zająć. To samo dotyczy publicznej służby zdrowia w sytuacji, kiedy pacjenci wybierają szpitale, kierując się raczej tym, gdzie nie złapią gronkowca, niż jakością lekarzy.

W Basrze tysiące brytyjskich żołnierzy praktycznie nie wystawia nosa poza bazę na lotnisku. Thatcher albo sprowadziłaby ich do domu (pamiętajcie, jak się postawiła Reaganowi przy okazji Grenady), albo raczej posłałaby ich, aby bili się na zewnątrz, pomagając rządowi irackiemu i Amerykanom wykurzyć Armię Mahdiego i inne bojówki. Każda z tych decyzji byłaby lepsza od obecnej kompromitacji.

Wyzwania natury społecznej, finansowej i politycznej, przed jakimi dziś stoimy, są nieco inne, ale potencjalnie równie istotne jak te, którym stawiała czoło Thatcher w 1979 r.

Nasz system zasiłków pozwala rodzicom dostać więcej pieniędzy, jeśli mieszkają osobno. 12 mln Brytyjczyków ma poważne problemy ze spłatą zadłużenia. Od kiedy rządzą laburzyści, imigracja netto wyniosła 2,3 miliona w kraju, który jest cztery razy gęściej zaludniony niż Niemcy. Dziś tak samo jak w 1979 r. trzeba pilnie, odważnie i realistycznie stawić czoło problemom. Zamiast hołubić nostalgię za pewnikami lat 80., Wielka Brytania rozpaczliwie potrzebuje następnego przywódcy, który będzie myślał, argumentował i działał z równym zdecydowaniem jak kiedyś Margaret Thatcher.

Autor jest brytyjskim historykiem i publicystą. Dla telewizji BBC zrealizował cykl filmów o wielkich przywódcach historycznych (Winston Churchill, Adolf Hitler, John F. Kennedy, Martin Luther King). Napisał m.in. książkę „Hitler i Churchill: sekrety przywództwa” oraz „Historię Anglików po 1900” – ciąg dalszy sławnego dzieła autorstwa Churchilla. Regularnie publikuje na łamach tygodnika „The Spectator” oraz gazety „Daily Telegraph”.

© Telegraph Media Group Ltd 2008

Margaret Thatcher jest znów w modzie. Fotografują się z nią premierzy, przywódcy opozycji oraz republikańscy kandydaci do prezydentury w Ameryce, porównuje się z nią nawet Hillary Clinton. Informacja o krótkim pobycie w szpitalu pani premier w zeszłym miesiącu otwierała telewizyjne wiadomości. A to wszystko z powodu damy, która właściwie wcale się nie wypowiadała przez większość zeszłej dekady.

Po pewnym okresie, kiedy wyżsi rangą działacze Partii Konserwatywnej traktowali ją jako żenujący balast, docenia się ją wreszcie za to, kim zawsze była: wielkim mężem stanu i symbolem naszych czasów.

Pozostało 93% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości