List do "Rzeczpospolitej": Policzki wymierzone Amerykanom

Mój tekst krytykujący politykę Polski wobec Stanów Zjednoczonych („Policzki wymierzone Amerykanom”, „Rz” 2.09.2009) wywołał polemiki i z lewa, i z prawa, co mogłoby stanowić początek ważkiej i jakże potrzebnej dyskusji – gdyby Szanowni Adwersarze rzeczywiście zechcieli zająć stanowisko wobec sformułowanych tam tez

Aktualizacja: 24.09.2009 09:47 Publikacja: 24.09.2009 01:52

Red

W swoim artykule wyrażałem zaniepokojenie zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa spowodowanym przez błędy i niezręczności polskich polityków. Łukasz Warzecha („Pionki w amerykańskiej grze”, „Rz” 10 września 2009) zarzuca mi natomiast, że „pomijam wewnętrzne czynniki amerykańskie i globalną sytuację”, w tym szczególnie nieprzyjazną wobec Europy Środkowo-Wschodniej postawę prezydenta Obamy. Otóż o takim niebezpieczeństwie pisałem i mówiłem, gdy tylko pojawił się kandydat Obama. Stróże poprawności politycznej atakowali mnie za to siarczyście, ale chwalenie się słusznością ówczesnych ocen nie daje mi w tej kwestii satysfakcji.

Rzecz bowiem nie w tym, by szukać powodów, dla których „się nie da”, lecz by walczyć o swoje nawet w niesprzyjających okolicznościach. Mimo takiej a nie innej postawy Obamy nie brak przecież w Waszyngtonie ludzi, którym nasz region nie jest obojętny i którzy nie chcą go „stracić”. Ale im więcej popełniamy niezręczności i prostych błędów, tym łatwiej przychodzi nieżyczliwym nam doradcom wykazywać, że jesteśmy nieodpowiedzialnym sojusznikiem.

Zgadzam się z red. Warzechą, że „nasze postulaty powinny być proporcjonalne do naszych możliwości”. Gdybym twierdził, że Polska może samoistnie uzyskać pozytywną zmianę nastawienia Ameryki do nas, byłbym nie tylko megalomanem, jak określa to Warzecha, ale wręcz głupcem. Nie czułem się nim jednak, gdy pisałem, że jesteśmy w stanie bez niczyjej asysty skutecznie popsuć nasze notowania w Waszyngtonie – i szkoda, że polemista nie wychwycił tej różnicy.

Nigdy też nie twierdziłem, że tarczę czy inne inicjatywy amerykańskie powinniśmy przyjmować bez jakichkolwiek warunków: takie „ustawianie” adwersarza jest nieeleganckie. Nie mam natomiast złudzeń, że nasze partnerstwo z USA jest niesymetryczne i utyskiwania red. Warzechy z tego powodu ja z kolei skłonny bym był uznać za nierealistyczne.

O ile jednak polemika Łukasza Warzechy jest rzeczowa, o tyle Maciej Sutowski („Serwilizm wobec amerykańskiego Wielkiego Brata”, „Rz” 8 września 2009) stosuje techniki rodem z „Podręcznika agitatora”. Zalicza mnie do jakiegoś obozu (w którym na dokładkę mam „powodować rozłam”), przyrównuje do Bolesława Piaseckiego, i kończy banałem o „wiernopoddańczym adresie”. Mogę do tych banialuków dopisać, że jadam ze smakiem imperialistyczne big maki i popijam je wredną coca-colą, tylko co moje liczne przywary mają wspólnego z bezpieczeństwem Polski?

Ma z nim natomiast wiele wspólnego polityka Rosji, co Sutowski również zauważa, ale spieszy zapewnić, że chociaż dywizje rosyjskie strzelają w Azji (do której bez wahań zalicza Gruzję), to Europie nie zagrażają. To cenna konstatacja, ale wolałbym oprzeć bezpieczeństwo państwa na podstawach solidniejszych niż przekonania Michała Sutowskego.

Obaj polemiści zdają się też żywić pewność, że wystarczającą przeciwwagą dla zagrożenia ze Wschodu jest nasze członkostwo w UE. Rad bym podzielić ten pogląd, gdyby nie chociażby przebieg sporu o rurę bałtycką. Co więcej, jestem przekonany, że o ewentualnym wsparciu dla Polski trzeba myśleć nie w abstrakcyjnych terminach „sojuszu atlantyckiego”, lecz w konkretach jego art. 5 dającego każdemu państwu z oddzielna prawo podjęcia takich i tylko takich działań, jakie uzna za stosowne.

I dlatego uważam, że jak najlepsze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi powinny być imperatywem polskiej polityki zagranicznej, a ich osłabianie leży wyłącznie w długofalowym interesie państw nam nieprzyjaznych. Do niedawna to rozumieliśmy, czego wyrazem były choćby starania o zawarcie dodatkowego porozumienia sojuszniczego ze Stanami Zjednoczonymi, ale z nieoczywistych (lub zbyt oczywistych…) względów wykonaliśmy w ostatnim czasie szereg posunięć zrażających do siebie tego partnera. O tym traktował mój tekst – i szkoda, że moi adwersarze woleli przejść obok tej kwestii.

W swoim artykule wyrażałem zaniepokojenie zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa spowodowanym przez błędy i niezręczności polskich polityków. Łukasz Warzecha („Pionki w amerykańskiej grze”, „Rz” 10 września 2009) zarzuca mi natomiast, że „pomijam wewnętrzne czynniki amerykańskie i globalną sytuację”, w tym szczególnie nieprzyjazną wobec Europy Środkowo-Wschodniej postawę prezydenta Obamy. Otóż o takim niebezpieczeństwie pisałem i mówiłem, gdy tylko pojawił się kandydat Obama. Stróże poprawności politycznej atakowali mnie za to siarczyście, ale chwalenie się słusznością ówczesnych ocen nie daje mi w tej kwestii satysfakcji.

Pozostało 84% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości