To już ze dwa tygodnie, jak Janusz Palikot nie zbulwersował nikogo, a Jarosław Gowin nie ogłosił kolejnego testu wiarygodności dla swojej partii. Obu skrzydłowych Platformy Obywatelskiej tłumaczą tylko świąteczne ferie, ale już wkrótce będą musieli ostro zabrać się do roboty – partia czeka na podrzucenie mediom tematów do rozważań, a oni doskonale znają swe miejsce w szeregu. Obaj są Platformie potrzebni, zwłaszcza w czasach afery hazardowej i zatorów płucnych głównych świadków największych zbrodni.
[srodtytul]Gra w wiele twarzy[/srodtytul]
Dla Palikota polityka jest grą o władzę, którą podejmuje, używając wszelkich metod i propagandowej machiny na nieznaną dotychczas w Polsce skalę. To prawda, że Gowin, w końcu też nie pierwszy naiwny, jest dużo bardziej szczery i skądinąd słusznie obruszy się za zestawienie go z Palikotem. Ale nie wnikając w osobiste motywacje obu panów, trzeba powiedzieć, że obaj są rozgrywani przez Platformę Obywatelską jak klasyczni skrzydłowi. A ci są każdej dużej partii niezbędni.
Jako pierwszy grać na różnych instrumentach i używać do tego różnych twarzy nauczył się Sojusz Lewicy Demokratycznej. Od betonu był tam Miller, od wojen światopoglądowych – Sierakowska, od klękania na Jasnej Górze – Oleksy, a nad wszystkim tym czuwał tonujący nastroje liberał Kwaśniewski. Partie prawicy składały się wówczas z polityków zgadzających się ze sobą co do joty.
Dziś jest nieco inaczej. Nawet Prawo i Sprawiedliwość po wielu cięciach personalnych wciąż łączy monarchistę Artura Górskiego i feministkę Joannę Kluzik-Rostkowską. Są to jednak, przy całym szacunku, postaci o tak marginalnym znaczeniu, że nie potrafią przyciągnąć do PiS nikogo spoza grona wyznawców Kaczyńskiego.