Były szef Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej przyszedł na wczorajsze przesłuchanie w zaskakująco dobrej formie. Od razu zaatakował. Jego wersja przedstawiona w swobodnej wypowiedzi (rekordowo długiej, bo aż dwugodzinnej) brzmiała spójnie. [wyimek]Cel śledczych z opozycji? Ustalenie źródła przecieku o akcji Centralnego Biura Antykorupcyjnego[/wyimek]
Odwoływał się do emocji, w dramatyczny sposób przedstawiał się jako ofiara politycznej intrygi Mariusza Kamińskiego. W kilku momentach jednak przesadził z teatralizacją swojego wystąpienia. Np. gdy mówił, że „ma wiarę, nadzieję”. I zanim zdążył dokończyć, że chodzi mu o oczyszczenie się z zarzutów dało się usłyszeć „i miłość” z ust rozbawionych tym dziennikarzy.
[srodtytul]Ochrona własna, Tuska i biznesmenów[/srodtytul]
Chlebowski mówił o „kakofonii pomówień” na swój temat. I zaprzeczył, że była jakakolwiek afera hazardowa – poza tą, jak stwierdził, za czasów rządów PiS. Jego słowa o tym, że nie ma sobie nic do zarzucenia, oprócz niefrasobliwości w rozmowach telefonicznych, mają wielkie znaczenie dla dalszych prac komisji. Znaczą bowiem, że Chlebowski nie weźmie na siebie cudzych win. A taka uporczywa opinia krążyła w Sejmie. Jeszcze przed tym przesłuchaniem mówili o niej posłowie z komisji. Także ci z Platformy.
Jeśli więc Chlebowski jest niewinny, to kto odpowiada za aferę hazardową? W swych zeznaniach mocno chronił tylko trzy osoby. Premiera Donalda Tuska oraz dwóch biznesmenów z branży hazardowej – Jana Koska i Ryszarda Sobiesiaka. Obrona Tuska jest zrozumiała, bo premier jest panem politycznego życia i śmierci Chlebowskiego.