Przemoc jest grzechem

Czy chrześcijanie tylko po to mają dzieci, by potem bez żadnych ograniczeń mogli je okładać i stosować wobec nich rozmaite formy przemocy, jako rodzice mając na to boskie przyzwolenie? – pytają publicyści

Aktualizacja: 09.08.2010 11:27 Publikacja: 09.08.2010 01:04

KAZIMIERZ BEM

KAZIMIERZ BEM

Foto: archiwum prywatne

Dotykanie dziecka przez rodziców w miejsca intymne można nazwać czułą miłością, bicie po twarzy uczeniem pokory, a zamykanie w komórce ochroną przez złym światem... Taki poziom debaty w tekście „Ustawa przeciw rodzinie” opublikowanym w „Rzeczpospolitej” zaproponował prof. Michał Wojciechowski, biblista, etyk, i – jak mniemamy – także zatroskany rodzic, krytykując ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, która od 1 sierpnia weszła w życie.

By nie być gołosłownymi, oto próbka jego hermeneutycznych umiejętności: „(...) zaprowadzenie malucha siłą do domu, nie mówiąc już o klapsie, narusza jego nietykalność cielesną. Zabranie podpitej nastolatki z dyskoteki – wolność seksualną (...) Skarcenie małolata za głupotę może być uznane za naruszenie godności, a pozbawienie kieszonkowego albo rezygnacja z kupna komputera za źródło moralnego cierpienia”.

[srodtytul]Bez logicznego związku[/srodtytul]

Kiedy czyta się takie teksty, pisane ze śmiertelną powagą, ręce same opadają. I nie warto byłoby kruszyć o niego kopii, gdyby nie fakt, że artykuł ukazał się w ważnej gazecie codziennej, a autor swoje poglądy na temat rodziny wspiera tytułem profesora nauk biblijnych i speca od etyki chrześcijańskiej.

[wyimek]Wrogiem ustawodawcy nie jest rodzina, o czym chce nas przekonać biblista Michał Wojciechowski, ale przemoc, która zawsze jest złem[/wyimek]

Czytelnik, po zapoznaniu się z myśleniem prezentowanym przez teologa, może odnieść wrażenie, że chrześcijanie tylko po to mają dzieci, by potem bez żadnych ograniczeń mogli je okładać i stosować wobec nich rozmaite formy przemocy. Że Bóg, w którego wierzymy, także zezwala, ba, aprobuje przemoc wobec dzieci, jeśli tylko stosują ją ich rodzice. Czy Wojciechowskiemu rzeczywiście, jak się zarzeka, leży na sercu dobro tych, których Biblia określa najmniejszymi i bezbronnymi?

Nowa ustawa, zdaniem profesora, ma sprawić, że ludzie zaczną obawiać się posiadania dzieci, co pogorszy i tak fatalną sytuację demograficzną Polski. Przyznajemy, że nie do końca widzimy związek logiczny między jednym a drugim: czy naprawdę główną motywacją do posiadania dzieci jest możliwość ich późniejszego bicia? A jeśli tak, to czy akurat takie osoby nie powinny powstrzymać się od ich posiadania?

Kiedy przyjrzeć się twardym danym statystycznym, ustawa o przeciwdziałaniu przemocy nie ma żadnego związku z niską dzietnością. Oto dowody:

w zeszłym roku, gdy w Polsce nie było spornej ustawy, statystyczna Polka miała 1,53 dziecka (a w 2007 r. nawet 1,31 dziecka). W tym samym czasie w krajach takich jak Holandia, Szwecja i Norwegia, które podobne ustawy mają od lat, dzietność wynosiła odpowiednio 1,66; 1,94 i 1,90 dziecka statystycznie na jedną kobietę.

Jeśli zatem jest jakieś przełożenie między ustawą o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie a dzietnością, to jest ono zupełnie odwrotne od tego, jakie sugeruje profesor Wojciechowski – im większa ochrona rodziny i dzieci przed przemocą, tym większa dzietność.

[srodtytul]Kompletna znieczulica[/srodtytul]

Intrygujące jest to, że z wywodu biblisty można odnieść wrażenie, iż w Polsce w zasadzie nie ma problemu przemocy w rodzinie. Tym czasem, jak pokazują dane choćby policji, rocznie odnotowuje się około 100 tys. takich zgłoszeń. Być może profesor sądzi, że z przemocą mamy do czynienia tylko wtedy, kiedy kobieta ma siniaki na ciele, albo – kiedy stawiając opór damskiemu bokserowi – straciła zęby.

Idąc tym tropem myślenia, z przemocą wobec dzieci mamy do czynienia tylko wtedy, kiedy dzieci mają ponadrywane uszy lub znaki gaszonych na ich ciele papierosów. Ponadto przemoc nie ma tylko charakteru fizycznego. Ma też charakter psychiczny – przykładowo wtedy, gdy dochodzi do nękania ofiary, jej upokarzania czy podważania jej godności.

Autor, podobnie jak cała plejada prawicowych obrońców „zdrowej polskiej rodziny”, boi się obecnej ustawy. Dlaczego? Bo wystarczy, iż rodzina jest zagrożona przemocą, a ktoś zgłosi niepokojący przypadek znęcania się nad dzieckiem, by państwo mogło interweniować. Cudownie, gdyby właśnie tak było! Gdyby kompetentne organa państwa i ich przedstawiciele podejmowały interwencje tam, gdzie ona jest konieczna. Ba, w takich sprawach, jak ochrona najsłabszych, jako obywatele powinniśmy wykazywać się niezwykłą czujnością.

Tymczasem polska praktyka pokazuje, że naszym głównym grzechem społecznym jest kompletna i świadoma znieczulica. Nie interesuje nas, co dzieje się u sąsiadów za ścianą, choć co wieczór słyszymy płacz dziecka albo odgłosy bitej żony. To przez ową znieczulicę mogło dochodzić u nas do tak przerażających zbrodni jak ta, która miała miejsce w Łodzi, gdzie sąsiedzi widzieli, że kobieta jest w ciąży, ale potem – kiedy przestawała być kobietą w stanie błogosławionym – nie pytali, co się stało, że nie nosi na swym ramieniu noworodka. Dopiero po jakimś czasie odkryto, że dzieci były zabijane i upychane w beczkach.

[srodtytul]Cytaty wyrwane z kontekstu[/srodtytul]

Cóż się jednak dzieje, kiedy w końcu światło dzienne oglądają takie tragedie? Wtedy pierwszym „chłopcem do bicia” jest oczywiście państwo. To na państwie wiesza się wówczas psy, że nie zapobiegło tragedii, że dopuściło do tak mrożących krew w żyłach sytuacji. Jeśli zatem to na państwo spada odpowiedzialność, to musi ono mieć też narzędzia, aby tę rzeczywistość – w tym przypadku rodzinną – móc w jakimś stopniu kontrolować. Nie można bowiem ponosić odpowiedzialności za coś, na co nie miało się uprzednio wpływu.

Jednak najbardziej zdumiewające fragmenty wywodu Wojciechowskiego mające pokazać, z jak fatalną ustawą mamy do czynienia, wiążą się z argumentacją biblijną, która ma dla niego charakter „praw nadrzędnych”. Teolog i autor książki „Etyka Biblii” na poparcie tezy, że dzieci bić można, przytacza słynne słowa z Księgi Przypowieści Salomona (albo Księgi Przysłów), że kto kocha swojego syna, to nie żałuje mu rózgi.

Jako profesor teologii chyba znane jest mu niebezpieczeństwo wyciągania cytatów z kontekstu, a także poprawne reguły interpretacyjne, które rządzą interpretacją Biblii. Zastosujmy więc przez chwilę jego logikę, by zobaczyć, gdzie ona nas zaprowadzi. Jeśli zatem owe fragmenty o chłopcu i rózdze mają być wykładnią i podstawą prawa, to w takim razie prawo polskie powinno zezwalać na bicie, ale wyłącznie chłopców – o biciu dziewczynek Biblia się nie wypowiada, a przecież nie możemy do niej nic dodawać ani nic ujmować (Objawienie Św. Jana 22: 18–19).

Na szczęście dla tych pobożnych obrońców rodziny, którzy mają córki,i przez to czują się poszkodowani brakiem możliwości przyłożenia im ścierką lub rózgą, zapewne Wojciechowski przytoczy słowa Księgi Wyjścia, które dają możliwość sprzedaży córki w niewolę (21: 8). Niewolnictwo co prawda zniesiono już przed wielu dekadami, ale jak nasz polemista winniśmy bardziej Boga słuchać niż ludzi (Dzieje Apostolskie 5: 29). A więc i tę instytucję trzeba przywrócić. Jak rozumiemy, cenę za sprzedaż córki ustali wolny rynek, gdyż gdyby państwo wprowadziło ceny minimalne na sprzedaż dzieci, byłby to kolejny przykład ingerencji państwa w „niezbywalne prawa rodziców, które nie zależą od przyzwolenia państwa”.

[srodtytul]Egzegeza chrześcijańska[/srodtytul]

Oczywiście, gdyby poważniej niż profesor Wojciechowski potraktować Pismo Święte i jego etykę, doszlibyśmy do wniosku, że choć są w nim fragmenty sankcjonujące bicie synów, a także niewolnictwo, poligamię, wydawanie ofiar gwałtów za ich gwałcicieli, to jednak liczy się nie tyle litera, ile duch Pisma. Między innymi tym się różni egzegeza chrześcijańska od egzegezy koranicznej.

To całe Pismo jest natchnione i pożyteczne do nauki (2 Tymoteusza 3,16), co oznacza, że winniśmy czytać je całe, w całym jego kontekście, przesłaniu (jakim jest Jezus Chrystus) i przemyślawszy zastosować je do dzisiejszych realiów. Zatem kilka wyrwanych z kontekstu cytatów nie pozwoli poważnemu teologowi i wrażliwemu chrześcijaninowi na postawienie tezy, że Bóg lubi i pozwala na bicie dzieci. Raczej dużo bardziej adekwatne byłoby w tym kontekście przyjrzenie się przypowieści

o Abrahamie i Izaaku, która sugeruje, że Bóg nie chce i wręcz zabrania poświęcania życia i dobra dzieci dla wizji rodziców, nawet jeśli byłyby to wizje czy motywy religijne.

Chrześcijanin powinien być zatem pierwszy, który wspiera inicjatywy mające wzmocnić rodzinę jako miejsce, gdzie dzieci mogą dorastać bezpiecznie i godnie, a nie być narażone na przemoc fizyczną albo psychiczną ze strony kogokolwiek – także własnych rodziców. Wrogiem ustawodawcy nie jest więc rodzina, o czym chce nas przekonać biblista Wojciechowski, ale przemoc, która zawsze jest złem. I państwo, czyli my wszyscy, mamy nie tylko prawo, ale obowiązek z tym złem walczyć.

[i]Kazimierz Bem jest prawnikiem i publicystą protestanckim, absolwentem Yale Divinity School. Przygotowuje się do bycia pastorem ewangelicko-reformowanym w USA Jarosław Makowski jest teologiem, filozofem i publicystą, szefem Instytutu Obywatelskiego, think tanku związanego z Platformą Obywatelską [/i]

[ramka][b]pisał w opiniach[/b]

Michał Wojciechowski, [link=515559]Ustawa przeciw rodzinie[/link]

30 lipca 2010[/ramka]

Dotykanie dziecka przez rodziców w miejsca intymne można nazwać czułą miłością, bicie po twarzy uczeniem pokory, a zamykanie w komórce ochroną przez złym światem... Taki poziom debaty w tekście „Ustawa przeciw rodzinie” opublikowanym w „Rzeczpospolitej” zaproponował prof. Michał Wojciechowski, biblista, etyk, i – jak mniemamy – także zatroskany rodzic, krytykując ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, która od 1 sierpnia weszła w życie.

By nie być gołosłownymi, oto próbka jego hermeneutycznych umiejętności: „(...) zaprowadzenie malucha siłą do domu, nie mówiąc już o klapsie, narusza jego nietykalność cielesną. Zabranie podpitej nastolatki z dyskoteki – wolność seksualną (...) Skarcenie małolata za głupotę może być uznane za naruszenie godności, a pozbawienie kieszonkowego albo rezygnacja z kupna komputera za źródło moralnego cierpienia”.

Pozostało 91% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości