Twórcy nazywają dzieło fabularyzowanym dokumentem. Chyba przez skromność, bo sądząc z poetyckiej głębi i otchłannego dramatyzmu klipu, mamy do czynienia z tragizmem na miarę Antygony, połączonym z poezją na miarę, tak, nie bójmy się wysokich porównań, samego Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego.
A wszystko to, jak można się spodziewać, wsparte zapewne dziennikarstwem śledczym w stylu Bernsteina i Woodwarda. – "Tuliłam go w dłoni/ Chciałam Ciebie osłonić /A ona tam stała/ Groziła, krzyczała. Milczałam" – szepce Biedrzyńska, a my po prostu czujemy ten klimat, ten straszny klimat, w którym ludzie, oczywiście kompletnie niewinni ludzie, strzelali sobie w łeb, by uniknąć kazamatów kaczystowskiej bezpieki.
Trudno zresztą się nie zabić, mając do czynienia z ludźmi okrutniejszymi niż oprycznicy Iwana Groźnego. Ludźmi, po których jak po (nieprzypadkowo) kaczce spływa dramatyczne, rzucone w przestrzeń przez Biedrzyńską pytanie: "Czy oni nie wiedzą, że czas ma dwa końce i że człowiek śpi o tej porze?".
Najwyraźniej nie wiedzą. Przyznam, że co do tych dwóch końców czasu sam byłem nieco zagubiony (a skoro ja, to co dopiero jakiś tam kaczystowski czekista z awansu społecznego, co to tyle wiedział o świecie, ile mu Pospieszalski w telewizji pokazał). Myślałem, że chodzi o coś związanego z Big Bangiem... Aż dopiero znajomy poeta wyjaśnił mi, że idzie tu zapewne o zachowanie wymaganej liczby sylab w wersie. Ale to na pewno nieprawda.
Znajomy poeta jest głupi tak jak ja razem z kaczystowskim ubekiem. Tu po prostu musi chodzić o coś głębszego, wymykającego się naszym mocno ograniczonym możliwościom poznawczym. "A ona (sądząc z klipu, chodzi o wystylizowaną na Ilse Koch funkcjonariuszkę kaczystowskiego gestapo – P.S.) tam stała, groziła, krzyczała... /ZABIŁA..." – kończy Biedrzyńska. A my nie wiemy, co podziwiać bardziej – czy artystkę i jej pozbawiony wszelkiej wręcz afektacji sposób interpretacji utworu, czy też twórców klipu, ich wrażliwość i uzdolnienia. No i to bezbłędne wyczucie polityczne.