W przeglądzie prasy Leszczyńskiego królują dwa tytuły. O ile „Dziennik Gazeta Prawna” traktowany jest delikatnie, o tyle cała frustracja wyładowana jest na „Rzeczpospolitej” i Joannie Lichockiej. Najlepsze dziennikarz zostawia na koniec. Jego zainteresowanie wywołał bowiem artykuł prof. Ireneusza Krzemińskiego.
Na deser: pod ironicznie złośliwym - wobec autora - tytułem "Zwierzęca nienawiść oszalałych paranoików" dziennik "Rzeczpospolita" drukuje wypowiedź prof. Ireneusza Krzemińskiego, socjologa, który odnosi się do kuriozalnego tekstu Joanny Lichockiej wydrukowanego - także w "Rz" - dwa tygodnie temu. Porównywała w nim m.in. "Gazetę Wyborczą" do "Żołnierza Wolności" z czasów stanu wojennego i dochodziła do wniosku: "Wszystko już było, proszę państwa - owszem, zmieniły się niektóre szyldy, ale miotane słowa są te same". Nie pisałem wcześniej o tekście Lichockiej, bo na to nie zasługiwał. Krzemiński zauważa - trafnie - "Niestety, nie jest to tekst, z który można dyskutować: oznaczałoby to konieczność potraktowania na poważnie przyjętych z góry założeń, zasadniczo wrogich i oskarżycielskich wobec całego świata poza własnym". To dobrze oddaje dylemat polemisty: są rzeczy, z którymi polemizować nie wypada, bo tylko się człowiek ubrudzi, umęczy, a i tak nic z tego nie będzie - ale, z drugiej strony, nie odpowiadając oddaje się oszołomom i wariatom władzę nad debatą publiczną, na którą nie zasługują. Rada Krzemińskiego - rozumiem, że także dla redakcji "Rzepy": "Polskim mediom radzę, żeby przestały traktować poważnie urojenia szaleńców. Od uznania paranoików za pełnoprawnych uczestników debaty publicznej, a ich opinii za pełnoprawny opis rzeczywistości, jest już tylko krok do katastrofy". Przykro mi, panie profesorze, ale to są tylko pobożne życzenia. Wie pan o tym, prawda?
My też nie pisalibyśmy o tekstach red. Leszczyńskiego, bo na to nie zasługuje. Chcieliśmy tylko pokazać, jak można wykorzystać materiał socjologa Krzemińskiego, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - szczypać „Rz” i publicystkę Joannę Lichocką.
Leszczyński, biedaczysko, zapomniał jednak, że tekst Krzemińskiego przeczytał właśnie w "Rzeczpospolitej". Rozumiemy tę amnezję. Po prostu w głowie mu się nie mieści, że można drukować różne opinie w jednej gazecie. Głowa mała, co, redaktorze?