„Chciałam powiedzieć, że nudna ta kampania, ale chyba nie, prawda?” – rozpoczęła wieczorną rozmowę z Tomaszem Wołkiem i Janem Wróblem redaktor Justyna Pochanke w TVN24. Chwilę wcześniej rozmawiała ze Zbigniewem Ziobrą, który nie zważając na wzrost nerwowości pani redaktor, sypał jak z rękawa przykładami kłamstw i manipulacji TVN24 w prezentowaniu polskiej sceny politycznej. Zaczął od podważenia neutralności Katarzyny Kolendy-Zaleskiej, która w piątek wieczorem ma prowadzić debatę wyborczą. Przypomniał, że to ona właśnie była autorką fałszywej „wrzutki”, iż Jarosław Kaczyński dzieli Polaków na „prawdziwych” i „nieprawdziwych”. Co szczególnie musiało irytować redaktor Pochanke, to fakt, że Ziobro bez przerwy się uśmiechał i do końca pozostał szarmancki aż do przesady.
Po nim, jako się rzekło, do studia weszli Wołek i Wróbel, delikatnie mówiąc – uśmiechnięci inaczej. Zaczął Wróbel. „To nie Pochanke, Walter czy Solorz są ważni, ale oni, ci politycy. To oni mają obowiązek wypowiedzieć się przed kamerami” – mówił żywiołowo. A przecież gdyby rzeczywiście tak było, że media nie mają żadnego wpływu na opinię publiczną, czy redaktor Pochanke wylewałaby w latach 2005-2007 krokodyle łzy w związku z upolitycznieniem telewizji publicznej, z jej „uprawicowieniem”, sprowadzającym się także do oddania niezwykle atrakcyjnego pasma Tomaszowi Lisowi, prawicowej, jak sądzę, ikonie? Czy gdyby nie było ważne, na ile polityczne poglądy dziennikarza wpływają na obraz rzeczywistości, który kreśli, redaktor Grzegorz Miecugow wściekłby się na redaktor Joannę Lichocką tak bardzo, że zarzuciłby jej po debacie wyborczej stronniczość, a wręcz - wcześniejsze uprzedzenie PiS, jakie pytania padną w programie? A przecież to właśnie ostatecznie uczynił i za to ostatecznie musiał przeprosić Lichocką przed kamerami.
O to Wróbla Pochanke nie zapytała. On sam, zupełnie neutralnie, nazwał Ludwika Dorna, byłego marszałka Sejmu, „miłym, starszym panem zaplątanym w politykę”. I zupełnie neutralnie kontynuował: „Musi PiS mieć kogoś lepszego o minister Hall, co nie będzie łatwe. I kogoś lepszego niż minister Rostowski, co już w ogóle nie będzie łatwe”. Tu wreszcie wtrącił się Wołek, przerywając koledze z niebywałym wprost wdziękiem: „Za wiele żądasz Jasiu”. Jasiu przerwał speszony, więc Wołek mówił: „Przecież najpierw trzeba mieć coś ważnego do powiedzenia. A to ugrupowanie, o którym mówimy, już dawno jest odizolowane od rzeczywistości, więc o czym my mówimy”.
Pochanke zakończyła program, nawiązując ironicznie do zarzutów Ziobry. „No, potwornie stronniczo to kończymy, ha ha. Jan Wróbel i Tomasz Wołek subiektywnie zażądali debaty, proszę państwa. To chyba normalne w demokracji”. Owo „chyba” dobrze oddaje sposób myślenia redaktor Pochanke. Najpierw wciska Wołkowi w usta postulat debaty, choć ten od początku utrzymuje, że w PiS nie ma z kim rozmawiać, a potem jest przekonana, że Wróbel, Wołek i ona sama naprawdę pogadali sobie „neutralnie”. Pani redaktor, sugeruję w wolnej chwili obejrzeć cały program: rozmowę z Ziobrą i jego argumenty; deklaracje Wróbla choćby o minister edukacji, o której Polacy nawet w sondażach nie mają najlepszego zdania; na deser zaś obiektywizm Wołka i jego oczy, gdy wypowiada nazwisko „Ziobro”. A potem, w innej wolnej chwili spróbować, na własny użytek, odnaleźć odpowiedź na pytanie: „Kto z moich gości był dziś najbliżej prawdy”? Wiem, wiem – jeśli w wolnej chwili, to na pewno po wyborach. Ale i tak warto, pani redaktor.