To, że podpisanie przez Cyryla I i abp. Józefa Michalika przesłania do narodów Polski i Rosji o pojednanie spotka się z bardzo różnymi reakcjami, było do przewidzenia. Ale uderza, jak wielu katolików nie ma na jego temat zdania. Milczy, szuka argumentów za albo przeciw. Czeka. Nie wie, jakiego klucza użyć do odczytania tego, co się stało w ostatni piątek: religijnego czy politycznego.
Bo z jednej strony jest Ewangelia ze słowami Jezusa przynaglającego do zachowania jedności między wierzącymi i do wybaczenia nie siedem, ale 77 razy, a z drugiej strony jest pamięć historyczna o krzywdach i zbrodniach. Jest głęboka, wielowiekowa nieufność, a chyba najbardziej obecna jest współczesna obawa, że za przesłaniem hierarchów stoją politycy, którzy chcą coś ukryć albo przesłonić, najpewniej katastrofę smoleńską.
Po polskiej stronie dla wielu katolików gwarantem tego, że za przesłaniem stoją czyste intencje, jest osoba abp. Józefa Michalika, nieuwikłanego we współpracę z dawnymi służbami bezpieczeństwa. W argumentacji przeciw są natomiast słowa krytyki na temat Zamku Królewskiego jako miejsca podpisania przesłania i braku wspólnej modlitwy.
Niewielu wie, że modlitwa była wcześniej (m.in. w cerkwi Marii Magdaleny, w siedzibie Episkopatu Polski) i później (np. na Grabarce). Było więc wspólne „Ojcze nasz", choć, istotnie, mogło być też na Zamku. Natomiast wybór miejsca był podyktowany życzeniem patriarchatu, aby było ono neutralne: ani katolickie, ani prawosławne.
To mogło być ważne dla części duchownych prawosławnych, wśród których jest nie mniej przeciwnych gestom pojednania z Polakami niż w Polsce jednania z prawosławiem. Z tego powodu, jak można się domyślać, Cyryl I nie konsultował dokumentu z prawosławnymi biskupami.