Przypomnijmy choćby fakt, że od lat 90. coraz więcej obywateli RP uznaje za słuszny ogólny zakaz przerywania ciąży w tym zakresie, w jakim zakazuje tego obecnie obowiązująca ustawa. Przypomnijmy też, że kilka dni temu „Rz" opublikowała wyniki sondażu wskazującego, że maleje społeczna akceptacja dla rozwodów.
Tego rodzaju sygnały można zinterpretować jako dowód na ewolucję naszego narodu w stronę konserwatywną. Choć najpopularniejsza obecnie liberalno-lewicowa narracja sugeruje, że społeczeństwa rozwijają się tylko w jedną stronę, umownie nazwaną postępową, to przecież historia ludzkości wskazuje, że nie zawsze tak jest. Na przykład pierwsza połowa XIX wieku przyniosła konserwatywny zwrot obyczajowy, który zaczął się załamywać dopiero pod koniec stulecia.
Co charakterystyczne, obecną zmianę postaw najwyraźniej widać w najmłodszych badanych rocznikach. A to przecież one w największej mierze kształtować będą przyszłość. Przyznam, że nie do końca rozumiem mechanizm tej zmiany w sytuacji, w której dominujące media i popkultura kreują – z intensywnością za małą dla najbardziej radykalnych postępowców, lecz niewątpliwą – postawy odwrotne. Ale fakty są faktami.
Zarazem ogłaszanie nieoczekiwanego zwycięstwa kulturowej kontrrewolucji byłoby przedwczesne. Bo przecież jednocześnie we współczesnej Polsce na przykład obyczaje erotyczne liberalizują się, rozwody są coraz mniej akceptowane, ale przecież ich nie ubywa, a odsetek uczestniczących w praktykach religijnych się zmniejsza – niezwykle powoli, ale konsekwentnie.
Wyłania się z tego obraz dalece niespójny. Ale dwie rzeczy można powiedzieć na pewno. Po pierwsze z całą pewnością ideologiczne szarże kulturowej lewicy to w Polsce nie jest, i w przewidywalnej przyszłości nie będzie, metoda na zdobycie większości. W ten sposób można co najwyżej ekscytować pewną społeczną niszę. Powinien wziąć to pod uwagę Donald Tusk, którego ostatnio wyraźnie kusi możliwość nadania wojnie z PiS charakteru kulturowej, lewicowej krucjaty.