Leszek Kołakowski pisał o atomizacji polskiego społeczeństwa przez komunizm sugerując, że jest to być może najstraszliwsze dziedzictwo tego z piekła rodem ustroju. Bestia komunizmu żywiła się ludzkim gniewem, strachem, zawiścią i pychą, czyli tymi wszystkimi pasjami, których eliminację u rządzących państwem zalecał Sokrates. Sama już odeszła, ale zostawiła te uczucia w prezencie swoim byłym poddanym. Leopold Tyrmand zwykł mawiać, że system sowiecki to doświadczenie egzystencjalne, którego nie sposób przekazać innym za pomocą słów. Miał rację. Nienawiść i strach. Pogarda i pycha. Nieufność wobec sąsiadów. Oto podłoże postsowieckiego rozdrażnienia i wzajemnego obrażania się, które panoszą się w postkolonialnej Polsce
I podkreśla:
Brutalność Polaków wobec siebie samych (i spolegliwość wobec nie-Polaków) wydają się nie mieć miary. Słyszy się w tych dysputach sugestię, że może Polska nie powinna istnieć, że Polacy nie potrafią zorganizować sobie państwa, że lepiej byłoby być pod czyimś protektoratem (albo – że Polska już jest pod czyimś protektoratem), bo w Polsce jest bałagan, przekupstwo, polnische Wirtschaft i tak dalej. Słychać, że z oszołomstwem nie sposób współpracować, trzeba je z Polski wyplenić. A przedwojenna Polska była zacofana, ksenofobiczna i niezdolna do samoobrony. Że to fantomowe ciało króla i tak dalej. Polska sama sobie winna jest, jak by powiedział Gombrowicz. Znów śpiewa ten sam chór, który poucza w podręcznikach szkolnych, że rozbiory były winą swawolnej szlachty, egoistycznych magnatów i zacofanego chłopstwa.
Przypomina to bicie się w piersi ofiary gwałtu: „sama sobie byłam winna!" Albo to, co psychologowie nazywają syndromem sztokholmskim, czyli sympatię do tego, który nam czyni krzywdę, do zbrodniarza, który nas bije, porywa, więzi, szkaluje, uczy pogardy do siebie samych. To on ma rację, a nie ja, mówią ofiary tego syndromu. Bandyta wygrywa z poszkodowanym. Polacy winią przede wszystkim siebie nawzajem, a nie tych, dla których funkcjonowanie niezawisłego polskiego państwa i ciągłość polskiej kultury są co najmniej niewygodne.
Tymczasem jej zdaniem:
Właściwszą chyba postawą jest podziw, że to państwo i ta narodowość istnieją, że w przeszłości Polacy czynili rzeczy wręcz nieprawdopodobne, aby polskość utrzymać. Narody takie jak Szkoci czy Walijczycy znikłyby z mapy Europy, bo w pewnym momencie dały za wygraną i przyjęły angielski język, religię, króla i historię. Polacy mogli zrobić podobnie. Nie zrobili, płacąc za zachowanie tożsamości niesłychaną cenę. Jest rzeczą fascynującą dlaczego. Częścią tej fascynacji jest szacunek, że dokonali takiego wyboru. Znów ocieramy się tu o rzeczy fundamentalne. W każdej epoce historycznej ceniona jest odwaga i poświęcenie, wyjście człowieka ponad moralną przeciętność, przezwyciężenie samego siebie. To, o czym mówi Sokrates. Podziwiamy Leonidasa, a nie Kserksesa.