Bieda nie jest powodem do wstydu, ale wymaga pewnej dyskrecji, delikatności, aby nie urażać uczuć zubożałych. Natomiast dobroć serca, skłaniająca do niesienia pomocy, nie znosi rozgłosu i pompy. Przecież można sobie łatwo wyobrazić, że po zgaszeniu reflektorów i zapakowaniu kamer ubodzy i ich los obojętnieją pomagającym i popadają wraz ze swoją nędzą w zapomnienie. Aż do następnej transmisji, aż do przyszłorocznego Bożego Narodzenia.

Nie chciałbym nikogo pouczać po belfersku, zwłaszcza przed świętami, ale biedy nie zwalczy się akcjami rozdawania pierogów z kapustą i grzybami. Biedę można jeśli nie zlikwidować, to przynajmniej ograniczyć, wprowadzając zmiany w finansach publicznych i ustawodawstwie gospodarczym, o których do znudzenia i bez skutku mówią ekonomiści.

Coś jest nie tak z tą sprawiedliwością społeczną, którą każdy polityk wyciera sobie gębę na co dzień, z wyjątkiem chwil, w których nalewa ubogiemu barszczyk. Wtedy nie mówi, że to jest akt sprawiedliwości społecznej, tylko wykrzywia się dobroczynnie do kamery. Coś jest nie tak, skoro staruszki przepytywane o swój los przez dziennikarzy mówią zawsze to samo: jest ciężko, bo z mojej emerytury utrzymuję nie tylko bezrobotne dzieci, ale i wnuki. Zamiast tworzyć warunki, a można coś w tej sprawie zrobić, aby normalna była znów sytuacja, kiedy to dzieci wspierają emerytowanych rodziców, konserwuje się stan, w którym emeryci muszą utrzymywać całe pokolenia. I jeszcze nazywa się to realizacją zasady sprawiedliwości społecznej, bo taki utrzymanek babci może od czasu do czasu liczyć na zasiłek. I na ten jego zasiłek oraz opłacanie biurokracji zasiłek przyznającej budżet wysysa z rynku pieniądze, które mogłyby być użyte na tworzenie miejsc pracy".

Kończył apelem: „Łaskawi politycy. Zróbcie Rzeczpospolitą Szczodrą i Uczciwą. Zamiast emerytur, zasiłków, rent i wynagrodzeń wydawajcie codziennie z budżetu wszystkim Polakom zupę i kartofle za darmo. Będziecie się mogli pokazywać w telewizji i mówić, że oto nastała era prawdziwej sprawiedliwości społecznej".