Niedawno ukazała się pana książka „Antykaczyzm – studium polskiej choroby”. Niechęć do Jarosława Kaczyńskiego jest chorobą?
Ryszard Legutko:
Proszę nie sprowadzać tytułu do absurdalnej konsekwencji. Nie chodzi o niechęć do osoby czy partii – ta w demokracji występuje zawsze – ale o wielką falę nienawiści do Prawa i Sprawiedliwości, falę zalewającą wszystko, umysły, media, kulturę, język, prawo i sądy. Największe draństwa, jakie wydarzyły się w III RP, nawet w przybliżeniu nie wywołały takiej reakcji w Polsce i poza nią jak Prawo i Sprawiedliwość. Życie publiczne schamiało, a w walce z tą partią złamano wszystkie standardy. Poświęcono prawdę i przyzwoitość, interes publiczny i dobro kraju. Nie ma takiej inwektywy, która by nie padła – od stalinizmu po hitleryzm – i nie ma takiej obrzydliwości, której by nie zrobiono.
SLD po aferze Rywina również było ogromnie atakowane. Chyba nie mniej niż PiS.
To nieprawda. Krucjata antypisowska doprowadziła do politycznego mordu. Na dodatek po zabiciu Marka Rosiaka, członka PiS (główną ofiarą miał być Jarosław Kaczyński) całą sprawę szybko rozmyto, nienawiści nie okiełznano, a nawet starano się zrzucić odpowiedzialność na Jarosława Kaczyńskiego. To jest normalne? Nie, to jest choroba. Gdy o Aleksandrze Kwaśniewskim powiedziano kiedyś, że był urżnięty na grobach pomordowanych oficerów polskich – a był – to od razu podniosły się głosy oburzonych elit, że tak nie można mówić o prezydencie. O Lechu Kaczyńskim przez cztery lata mówiono nieprawdopodobne obrzydlistwa. Gdzie była elita? Protestowała? Nie. Dlaczego? Bo jej się to podobało. Za doprowadzenie kraju do takiej degrengolady PO powinna być obłożona infamią.