Słowo "faszyzm" to chyba najgorętsze - obok "tęczy" - słowo ostatnich dni. Jego definicja jest oczywiście płynna i mglista, bo jeśli by taka nie była, nie dałoby się jej zaaplikować tak wielu osobom. W rezultacie wychodzi jednak na to, że faszyzm jest po prostu antyliberalizmem. Faszystami ostatnich dni, względnie "pryszczatymi naziolami" (copyright Tomasz Lis) są rzecz jasna wszyscy ci, którzy poszli w niesławnym Marszu Niepodległości. Ale gdyby się tak się bliżej przyjrzeć, to i po drugiej stronie ujawniają się takie delikatnie faszystowskie tendencje.
Dajmy na to słynny już wyrok w sprawie 29-letniego pijaczka "patrioty", który otrzymał werbalne znieważenie policjanta 3 miesiące więzienia. Nie zaatakował go, nie został mu udowodniony żaden akt wandalizmu lub przemocy. Czy to była recydywa? Nie. Ukarany został tak, dla przykładu. Poświęcono więc prawo jednostki (do sprawiedliwego wyroku) na rzecz szeroko pojętego dobro społeczne. Ani surowość wyroku, ani zastosowanie kary więzienia, przeciwko której nadużywaniu tak często protestują eksperci i publicyści (słusznie zresztą), nie bulwersuje jednak zbyt wielu liberałów. Słychać za to aplauz.
Na przykład Pawła Wrońskiego z antyfaszystowskiej "Gazety Wyborczej":
Sędzia Marek Krysztofiuk skazał na trzy miesiące Mariusza Z. z Płocka za atak na policjanta w czasie Marszu Niepodległości. Przy tej okazji zrobił krótki, acz treściwy wykład o tym, czym jest patriotyzm.
Sprawiedliwość triumfowała. Mądry wyrok, mądre uzasadnienie.