I czyż lud świata nie dotarł na szczyty? Oto heglowski duch dziejów za sprawą prowincjonalnego Miczurina daje o sobie znać i w annałach historii botaniki umieszcza potomka proletariuszy z Żyrardowa.
Sława „mołojca" nigdy nie szkodziła towarzyszom. Gazety kolorowe wciąż nie zaprzestają także lansu towarzysza generała - prezydenta, który teraz jakoby od dawna przepada za macaniem kolan towarzyszek – kobiet. O szkoleniach wyjazdowych aktywu w imieniu ludu pracującego miast i wsi krążą legendy. Kwalifikacje towarzysza Millera na następcę polskiego Fanfana Tulipana, czyli Kalibabki, znane są przynajmniej od czasu „Erotycznych immunitetów" pióra Anastazji P. - autorki podającej się zrazu za hrabiankę Potocką, wyrażającej się o modus operandi w dziedzinie seksu dzisiejszego Fanfana Tulipana nader pochlebnie. W przeciwieństwie do cenzurek wystawionych konkurencyjnym towarzyszom. Rzeczy działy się, jak przystało na potomstwo robotniczo-chłopskie, w posiadłości hrabiów Colonna - Walewskich, odebranej niegdyś właścicielom aktem sprawiedliwości dziejowej pod lufami czołgów ze Wschodu.
Jednorazowa pisarka ( specjalizacja aktualna do dziś wśród proletariatu miast i wsi ) wspomina w swoim utworze, że Miller miał zwyczaj witania się z nią pytaniem : - Co słychać w wielkim świecie?
Nic to tak do końca zabawnego, bo jakim cudem chłopak z Żyrardowa mógł się połapać, że ta świeża, wiejska dziewoja nie jest hrabianką i nazywa się zupełnie inaczej. Mistyfikacja Anastazji P. wydała się dopiero później. Być może, za sprawą mściwych towarzyszy zdecydowanie gorzej ocenionych. Były to dawne czasy euforii pierwszych lat kapitalizmu III RP, który z uprzejmości towarzysza generała - prezydenta trafił się tubylcom jak ślepym kurkom. Nota bene, kapitalizmu jednak dotąd nie na tyle kapitalistycznego, żeby oddać właścicielom skradzione Walewice. Najlepsze dzieci ludu przecież także chcą bawić się po pańsku. Dziś to one mają do dyspozycji tłumy prawdziwych lokajów.
Rezultatem tego zjawiska jest słynna mucha suillia Niesiolowski, której ochrzczeniem wybił się niedawno wrocławski „uniwersytet przyrodniczy". Fałszywa hrabianka Potocka miała nosa, gdy w rozdziale „Stefan Niesiołowski – spacery z erotomanem" tyle lat wcześniej napisała: