Siedem lat to za mało

Ogrodnik z miejscowości Chrzypsko Wielkie o nazwisku Królik w dniu 3 maja dokona odsłony nowej odmiany tulipana o nazwie „Leszek Miller". Szef SLD ma nadzieję, że tulipan okaże się czerwony. Nic dziwnego, byłoby czym obsypywać czterech śpiących oraz podobne monumenty.

Publikacja: 13.04.2014 10:11

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

I czyż lud świata nie dotarł na szczyty? Oto heglowski duch dziejów za sprawą prowincjonalnego Miczurina daje o sobie znać i w annałach historii botaniki umieszcza potomka proletariuszy z Żyrardowa.

Sława „mołojca" nigdy nie szkodziła towarzyszom. Gazety kolorowe wciąż nie zaprzestają także lansu towarzysza generała - prezydenta, który teraz jakoby od dawna przepada za macaniem kolan towarzyszek – kobiet. O szkoleniach wyjazdowych aktywu w imieniu ludu pracującego miast i wsi krążą legendy. Kwalifikacje towarzysza Millera na następcę polskiego Fanfana Tulipana, czyli Kalibabki, znane są przynajmniej od czasu „Erotycznych immunitetów" pióra Anastazji P. - autorki podającej się zrazu za hrabiankę Potocką, wyrażającej się o modus operandi w dziedzinie seksu dzisiejszego Fanfana Tulipana nader pochlebnie. W przeciwieństwie do cenzurek wystawionych konkurencyjnym towarzyszom. Rzeczy działy się, jak przystało na potomstwo robotniczo-chłopskie, w posiadłości hrabiów Colonna - Walewskich, odebranej niegdyś właścicielom aktem sprawiedliwości dziejowej pod lufami czołgów ze Wschodu.

Jednorazowa pisarka ( specjalizacja aktualna do dziś wśród proletariatu miast i wsi ) wspomina w swoim utworze, że Miller miał zwyczaj witania się z nią pytaniem : - Co słychać w wielkim świecie?

Nic to tak do końca zabawnego, bo jakim cudem chłopak z Żyrardowa mógł się połapać, że ta świeża, wiejska dziewoja nie jest hrabianką i nazywa się zupełnie inaczej. Mistyfikacja Anastazji P. wydała się dopiero później. Być może, za sprawą mściwych towarzyszy zdecydowanie gorzej ocenionych. Były to dawne czasy euforii pierwszych lat kapitalizmu III RP, który z uprzejmości towarzysza generała - prezydenta trafił się tubylcom jak ślepym kurkom. Nota bene, kapitalizmu jednak dotąd nie na tyle kapitalistycznego, żeby oddać właścicielom skradzione Walewice. Najlepsze dzieci ludu przecież także chcą bawić się po pańsku. Dziś to one mają do dyspozycji tłumy prawdziwych lokajów.

Rezultatem tego zjawiska jest słynna mucha suillia Niesiolowski, której ochrzczeniem wybił się niedawno wrocławski „uniwersytet przyrodniczy". Fałszywa hrabianka Potocka miała nosa, gdy w rozdziale „Stefan Niesiołowski – spacery z erotomanem" tyle lat wcześniej napisała:

„Nadałam mu pseudonim Chrząszcz, dlatego, że miał tylko dwa garnitury, które nosił na zmianę. Jeden przebłyskiwał zielonkawo, drugi niebieskawo, oba były świecące. Strasznie śmierdziało mu z gęby".

Upss, sorry, ale to cytat. Anastazja P. musiała mieć jednak także coś z muchy, bo pomimo w/w cech przyszłego patrona suillia niesiolowski z pełnym profesjonalizmem oddała się swojej dochodowej sztuce w pomyślnej z nim współpracy.

Monika Olejnik także zresztą z godną podziwu systematycznością, z nieprzymuszonej chęci, wytrzymuje obecność patrona suillia Niesiolowski twarzą w twarz w niewielkim studiu. Procentują tu bez wątpienia zbliżone kwalifikacje politologiczne obojga. Od zootechniki do hodowli much jeden krok, to jasne. A inne uniwersytety niechże nie załamują się wrocławską przewagą. Wszak pozostaje jeszcze ambitne zadanie odkrycia nowego gatunku myszy. Prawem wieloletniego doboru negatywnego mamy w końcu już nawet także uczonych w prawie i filozofii, których intelekt, a zwłaszcza osobowość zawodzi nawet w konfrontacji z wyznawcami makaronu, gotowymi wieszać durszlak obok krzyża.

Tulipany „Leszek Miller", czerwone jak krew panów i obszarników, niesione w konduktach w towarzystwie durszlaków i składane na grobach zasłużonych rewolucjonistów, lub też walające się pod pomnikami w rodzaju czterech śpiących z drogocennymi, lub tandentnymi durszlakami pospołu, to jeszcze nie koniec świata.

My płaczmy nad sobą, bo w świecie urządzonym przez to towarzystwo tkwimy po uszy. Od roku 2007 do 2011 ministrem obrony naszego kraju, czyli nas, był lekarz psychiatra. Dotąd jesteśmy pensjonariuszami jego zakładu, tylko coraz bardziej przypominamy już nie ludzi, ale bezbronne, laboratoryjne myszy, które nie poznały jeszcze realnego życia, choć ręka z żyletką już nad nimi wisi.

Gdyby Bogdan Klich nie zerwał toku instalowania tarczy przeciwrakietowej natychmiast, w pierwszych tygodniach swojego urzędowania, już byśmy ją mieli. Od roku 2007 do dziś mija siedem straconych lat. Nie pomogły gorące apele i tłumaczenia poprzedniego, świetnego negocjatora tarczy. by zatrzymać katastrofalne działania. Witold Waszczykowski alarmował, ale na cóż miało się to zdać myszom oczarowanym muzyką fletu szczurołapa. Kogo więc w przyszłości może splamić krew bezbronnych ofiar tego kraju?

Pamiętam moment przywitania pierwszych F-16 - ten wstydliwy pokaz niekompetencji. Miny Amerykanów wobec scen żywcem wyjętych z katastroficznej komedii. Wpadki wyraźne nawet w skąpej kamerze telewizji. Fałszywe syreny, pomyłki, opieszałość i ogólną rozsypkę. Tylko szokiem naszych sojuszników można chyba wytłumaczyć ten dziw, że Amerykanie nie zwinęli się wtedy natychmiast ze słowami – „Nigdy więcej". Ogłupiony nasz naród natomiast w kretyńskiej beztrosce do niedawna sądził, że F-16 nadają się najwyżej do uświetniania inauguracji złotego interesu Owsiaka. Oby skutek lat likwidacji projektu tarczy i niekończącego się Disneylandu nie przekroczył granic wyobraźni wszystkich.

Nagle zabrakło nawet bajeru i alternatywa oddania się w ramiona sąsiadom z lewa lub z prawa rozbrzmiewa już jawnie jako jedyny, rozpaczliwy ratunek. Wybór: dżuma czy cholera. Donald czy Miki. Przy czym Mikke – opcjonista rosyjski o przydomku Korwin już dawno raził mnie także odmawianiem praw wyborczych kobietom. Jako psycholog mowy wiem również, że tachylalia - bełkotliwa mowa w tempie karabinka maszynowego bywa świadomym środkiem manipulacji.

Co najgorsze, populacja samobójców, która prawem demokracji latami ciągnie nas w przepaść, wciąż chętnie łyka każdą ściemę. Trzyma się twardo, dla niej toteż wielu nie ustaje w obrzydzaniu misji Amerykanów w Polsce, sieje strach i respekt dla potęgi sąsiadów, choć podstawą ich wyniesienia jest przecież nasza bezbronność. Rozbrojenie się własnymi rękami. Widać, siedem lat to jeszcze za mało, żeby ocknął się instynkt samozachowawczy narodu.

„Czy F-16 obronią polskie niebo? Niekoniecznie" – propaguje w Tok Fm swoją diagnozę Wojciech Łuczak. "Wystarczą dwie tony gruzu i są uziemione" – argumentuje ten spec od ruskich samolotów w naszym Disneylandzie. W ojczyźnie tulipana o nazwie „Leszek Miller" technika amerykańska z zasady musi ustąpić pierwszeństwa technice rosyjskiej.

Kto żyw, niech więc przynajmniej w okolicach Łasku zważa na ciężarówki z gruzem, z sadzonkami lasu, lub czymś równie perfidnym, a szkodliwym dla F-16'.

I czyż lud świata nie dotarł na szczyty? Oto heglowski duch dziejów za sprawą prowincjonalnego Miczurina daje o sobie znać i w annałach historii botaniki umieszcza potomka proletariuszy z Żyrardowa.

Sława „mołojca" nigdy nie szkodziła towarzyszom. Gazety kolorowe wciąż nie zaprzestają także lansu towarzysza generała - prezydenta, który teraz jakoby od dawna przepada za macaniem kolan towarzyszek – kobiet. O szkoleniach wyjazdowych aktywu w imieniu ludu pracującego miast i wsi krążą legendy. Kwalifikacje towarzysza Millera na następcę polskiego Fanfana Tulipana, czyli Kalibabki, znane są przynajmniej od czasu „Erotycznych immunitetów" pióra Anastazji P. - autorki podającej się zrazu za hrabiankę Potocką, wyrażającej się o modus operandi w dziedzinie seksu dzisiejszego Fanfana Tulipana nader pochlebnie. W przeciwieństwie do cenzurek wystawionych konkurencyjnym towarzyszom. Rzeczy działy się, jak przystało na potomstwo robotniczo-chłopskie, w posiadłości hrabiów Colonna - Walewskich, odebranej niegdyś właścicielom aktem sprawiedliwości dziejowej pod lufami czołgów ze Wschodu.

Pozostało 84% artykułu
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Sędziowie decydują o polityce Rumunii
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Publicystyka
Marek Migalski: Prawa mężczyzn zaważą na kampanii prezydenckiej?
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką