Słysząc z różnych stron poważne głosy o zagrażających Polsce i Europie demonach ukraińskich faszystów, banderowców i tym podobnych, ryzykowna wydaje się teza, że Ukraina potrzebuje więcej nacjonalizmu. A taką właśnie tezę wysuwa - i ciekawie jej broni - Anne Applebaum, w tekście dla tygodnika New Republic. Według żony naszego szefa dyplomacji, to co dzieje się obecnie we wschodniej części Ukrainy, jest efektem deficytu - nie zaś nadmiaru - nacjonalizmu wśród Ukraińców.
Applebaum opowiada o swoich obserwacjach z Lwowa z 1990 roku, kiedy Ukraina uzyskiwała niepodległość. Jak pisze, nawet kiedy ludzie z niebiesko-żółtymi flagami demonstrowali na rynku, większość mieszkańców pozostała sceptyczna wobec perspektyw niepodległości - i imo braku symaptii dla ZSRR. Już wtedy jednak zachodni dziennikarze przestrzegali przed budzeniem się ukraińskiego nacjonalizmu.
Patrząc wstecz, autorzy tych artykułów obawiali się nie tego, czego powinni się bać. Bo to, czego większość Ukraińców naprawdę brakowało, był nacjonalizm. Albo patriotyzm, duch publiczny, lojalność narodowa, jakkolwiek by to zwać: poczucie że w Ukrainie jest coś szczególnego, poczucie, że za Ukrainę warto walczyć. (...) W przeciwieństwie do Polaków czy Estończyków, nie było tam dumy z odzyskania suwerenności - tylko niepewność.
Nacjonalizm jest zdaniem Applebaum niezbędny do działania demokracji - mimo że przyznaje ona, że trudno przedstawić racjonalne, a nie emocjonalne argumenty za nacjonalizmem i poczuciem wspólnoty z milionami nieznanych osób.
My na zachodzie to wiemy, lecz rzadko chcemy to przyznać. To głównie dlatego, że dobrze pamiętamy katastrofy spowodowane przez etniczny nacjonalizm (...) Ale europejska demokracja upadłaby, gdyby europejscy politycy przestali odwoływać się do patriotyzmu, gdyby nie brali pod uwagę interesu narodowego (...)