Z całych sił trzymałam jeden róg koca. Pośrodku koca spoczywał złocony, gipsowy odlew jeźdźca na koniu. Jeździec nie miał już szabli i jednej stopy. Można go było zdjąć z konia. Zabawnie wtedy wyglądał, wciąż siedząc z szeroko rozstawionymi nogami. Bawiłam się nim podczas dziecięcych, tajemnych lustracji babcinych bibelotów, słuchania szumu egzotycznych muszli, czytania pamiątkowych widokówek i laurek, ostrożnego dotykania koniuszkiem języka przezroczystego krzyżyka z Wieliczki, żeby się przekonać, czy wciąż jest słony.
Pewnego lata uwielbiany przez dzieci, ekscentryczny wujek samowolnie zdecydował rozprawić się z nadgryzionym kiczem z babcinego saloniku. Mimo wujkowych kpin było mi szkoda gipsowego Kościuszki, a jednak nie protestowałam. Wujek ze śpiewem na ustach zaprowadził orszak w kąt posesji. Złoty Kościuszko i jego złoty wierzchowiec roztrzaskali się na betonowej płycie. Wówczas myślałam, że babcia jest tylko zła i obrażona. Dziś na to wspomnienie pęka mi serce na gipsowe, białe kawałeczki.
Była to replika pomnika Kościuszki z wawelskiego wzgórza. Jeszcze do niedawna Polakom potrzebna była pamięć o Kościuszce. Dla wyrażenia hołdu usypano mu w narodowym czynie społecznym ziemny kopiec. Namalowano i udostępniono do oglądania monumentalną Panoramę Racławicką. Kult Kościuszki jednoczył naród. Portrety i figurki Naczelnika były popularną ozdobą polskich domów do połowy XX wieku. Już nie są. Teraz o Tadeuszu Kościuszce przypominają nam wizyty zza Oceanu.
Kościuszko był legendarnym generałem polskim i amerykańskim, przyjacielem prezydentów Stanów Zjednoczonych. Demokratą, który sfinansował wyzwolenie Afroamerykanów. Genialnym inżynierem, specjalistą od fortyfikacji, myślicielem, malarzem i kompozytorem, człowiekiem niezwykłej szlachetności.
W XIX wieku „Poloneza Kościuszki" – porozbiorową, pożegnalną, pieśń – przyrzeczenie znali niemal wszyscy Polacy. Śmiałe zapowiedzi jej słów zdawały się wówczas oczywiste. Dziś trudno znaleźć w internecie jedno, porządne jej wykonanie. Jakże bowiem nam, współczesnym, śpiewać takie strofy: