Dziś prezydent Bronisław Komorowski przyjmie dymisję Donalda Tuska. Jutro spotka się z jego następczynią Ewą Kopacz. Marszałek Sejmu miała jednak w relacjach z głową państwa start najgorszy z możliwych.
Otoczenie prezydenta nie ukrywa, że nie był on entuzjastą kandydatury Kopacz na funkcję premiera. Pierwszy powód jest prestiżowy – konstytucja mówi, że kandydata na premiera wskazuje prezydent. Tymczasem decyzję tę ogłoszono, zanim zostało to formalnie skonsultowane z Komorowskim. W dodatku prezydent nie ma pewności, czy Kopacz najlepiej nadaje się na to stanowisko. Pałac Prezydencki też bardzo źle przyjął fakt, że Marszałek Sejmu jeszcze przed szczytem UE, który wybrał Tuska, zgłosiła gotowość przejęcia po nim rządów. – Tak się nie robi – słyszymy.
Komorowski poważnie zastanawiał się, co zrobić w tej sytuacji. Ryzyko wystawienia własnego kandydata, co do którego nie miał pewności, że wygra głosowanie w Sejmie, było jednak zbyt wielkie. Dlatego spotkanie z Januszem Piechocińskim, liderem PSL, który potwierdził gotowość poparcia dla Kopacz, potraktowano jako pretekst do ustąpienia. Ale wątpliwości pozostały.
W dodatku prezydent – według naszych rozmówców – bardzo źle odebrał zamieszanie związane z rzekomym odejściem Radosława Sikorskiego. – Był zły, że usiłuje się Radka usunąć jego rękami – relacjonuje jeden z członków polskiej delegacji do Newport, w której uczestniczyli i Komorowski, i Sikorski, właśnie wtedy, gdy zaczęły się plotki, jakoby to właśnie prezydent domagał się głowy Sikorskiego.
Pojawiają się wręcz głosy, że prezydent, którego relacje z Sikorskim były, delikatnie rzecz ujmując, chłodne, przełamał lody z szefem MSZ. Komorowski publicznie stwierdził, że nie należy w obecnej sytuacji międzynarodowej robić zmian na takim stanowisku, co zostało odebrane jako wsparcie dla właściciela Chobielina.