Mont Blanc nie każdego lubi. Czasem długo ukrywa się w chmurach. Co za wyróżnienie, gdy w bożym fotoplastykonie widzisz go tuż przed sobą.
- Hmm...czy Słowacki doczekał się tego widoku? – myślę. Kordian wygłasza monolog „na najwyższej szpicy Mont Blanc", a ja nawet z bliska widzę rozłożystego, wcale nie szpiczastego Matuzalema w srebrnobiałym płaszczu.
Do szczytu Aiguille du Midi trzeba nam jechać w górę jeszcze półtora kilometra. Bywa, że tam, na tych ponad 3 800 metrów nawet mocni faceci dostają globusa. Nabieramy zatem sił na pośredniej stacji kolei linowej z Chamonix. Kawa i tarta jagodowa smakują tu równie bosko, jak świadomość, że polski poeta Antoni Malczewski był w roku 1818 w parze pierwszych zdobywców tej granitowej szpili. Nagle, w cudne, wysokogórskie powietrze wdziera się fala zwierzęcego odoru. Duch Słowackiego ulatnia się z mojej ławeczki, bo skupiam się na obronie uczty. Osioł potrafi wepchnąć pysk pomiędzy człowieka a widelec. Te dwa zwierzaki są tu rezydentami i maskotkami turystów. Za chwilę, choć sobie poszły, przecież czuję nosem, że tu były. Kiedy na łące zobaczysz zgubiony ogon Kłapouchego, to też już wiesz, gdzie ten osioł się pasie.
Funkcjonariusz „Wiadomości" TVP w ramach przytupów i lansad wokół konkursu na premiera udał się po wsparcie dla pani Kopacz do szefa Bundestagu Norberta Lammerta. Polityk wsparcia udzielił? Kraśko wyemitował. Chcieli dobrze. Dla siebie. Jak wyszła na tym ich faworytka? Skarb Lammerta dla ludu polskiego wierci w nosie wonią zwierzęcej sierści, która przerwała moje narodowe uniesienia o górskim poranku.
Lammert powiedział: „Polacy będą musieli się przyzwyczaić do kobiety na czele gabinetu". Twierdząc, jak widać, że jesteśmy nieprzyzwyczajeni.