Wydaje się, że wielu komentujących życie publiczne wybrało nie ten zawód, który był im pisany. Minęli się z powołaniem po prostu. Zamiast pisać do gazety lub mówić do kamery, powinni zostać trenerami piłkarskimi, ekspertami od wypadków lotniczych, lub - biorąc pod uwagę niebywały zapał niektórych z nich do naprawiania Kościoła - teologami lub księżmi, a właściwie to najlepiej od razu papieżami.
Myślę, że właśnie ta ostatnia przypadłość przytrafiła się prof.Magdalenie Środzie, która od jakiegoś czasu, mimo wyznawanej oficjalnie niewiary (ha, nie z nami takie numery!) zdradza niewątpliwy talent i pociąg do interpretacji Bożego słowa. Szczególnie zaś do wyjaśniania ludziom, jak nauki Jezusa z Nazaretu przekładają się na dzisiejsze realia.
Dlatego w ciągu swojej nie tak znowu długiej kariery krypto-kapłanki, pani profesor zdążyła nazwać już Jezusa "progresistą", "rzecznikiem gender" i socjalistą (to oczywiście żart: autorem tej interpretacji jest równie zasłużony dla Kościoła człowiek, Hugo Chavez). Teraz zaś przyszła pora na objawienie kolejnej prawdy wiadry, rzecz jasna na łamach współczesnego pisma autorów natchnionych, "Gazety Wyborczej".
A brzmi ona tak: Jezus byłby za ratyfikacją konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet. (Tytuł artykułu brzmi to "Jezus byłby za ratyfikacją").
Zawiódłby się ten, kto by się spodziewał jakiegoś wnikliwego uzasadnienia tej śmiałej tezy (bądźmy jednak szczerzy: nikt czegoś takiego się nie spodziewał). Zamiast tego dostajemy natomiast całkiem typową połajankę na Kościół (surprise, surprise!) ze wszystkimi jej tradycyjnymi elementami, w tym z przestrogą przed powrotem do "średniowiecznego fundamentalizmu" (mediewiści mogliby tu pewnie zaprotestować) i wzmiance o tym, jak przemoc domowa jest nieodłączną częścią katolickiej "świętej tradycji".