Przed II wojną światową w Warszawie Żydów było 380 tysięcy. By przekonać się, co z nich pozostało, polecam wybrać się na krótką wycieczkę w okolice placu Grzybowskiego, uchodzącego za centrum społeczności żydowskiej.
Stoi tam niewielki sklepik koszerny i nieczynny punkt z falafelami. Jest też oczywiście Synagoga Nożyków. Po remoncie robi dobre wrażenie. Tyle, że od przedstawicieli społeczności żydowskiej słyszę, że jest w niej stały problem zebrania minjanu, czyli kworum dziesięciu dorosłych mężczyzn, bez którego w judaizmie modlitwa nie jest w pełni ważna.
Mówiąc krótko – z dziesięcioprocentowej przedwojennej polskiej mniejszości etnicznej nie zostało nic.
Tak nagłe zniknięcie z Polski Żydów dla zbiorowej pamięci tego narodu musiało mieć oczywiście konsekwencje. Pamięć o Holocauście i jego sprawcach jest tam żywa. Jednak mimochodem zaczął też kiełkować prosty stereotyp, że Żydzi zniknęli z Polski, bo najwyraźniej nie byli tam mile widziani.
Przez lata polskie władze niewiele robiły by z tym stereotypem walczyć. Organizowały co prawda wymiany młodzieży polskiej i izraelskiej, jednak to za mało. Stereotyp rósł, a zagraniczna prasa zaczęła pisać o „polskich obozach zagłady".