Reklama
Rozwiń
Reklama

Do widzenia, Panie Bohdanie. Bogusław Chrabota o Bohdanie Tomaszewskim

Jeszcze w styczniu rwał się do komentowania Australian Open. Właściwie po to ciągle żył, by dzielić się z nami swoją miłością do tenisa - pisze redaktor naczelny "Rzeczpospolitej".

Aktualizacja: 27.02.2015 12:42 Publikacja: 27.02.2015 09:13

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa/ Rafał Guz

To był jego komentatorski żywioł, a może nawet bardziej matecznik, bo przecież sam w młodości był tenisistą, a grywał do osiemdziesiątki. Tenis ze swoja elegancją, fair play, przypisanym do mistrzów heroizmem daje szerokie pole do niemal homeryckich form komentowania.

Ale Tomaszewski był inny, oszczędny w słowie, nie zagadywał, podkreślał co najwyżej wybrane zdarzenia na korcie, a przede wszystkim dzielił się emocjami. Jednych to drażniło, inni to uwielbiali. Należę do tych ostatnich. Czytam grę na korcie sam. Nie potrzebuję komentarza w stylu radiowym, ale przewodnika, który zarazi mnie swoją emocjonalnością, wygrzebie z głębokich pokładów erudycji jakieś drobne wspomnienie, nieznany fakt, albo niemożliwą do zapamiętania statystykę.

Bohdan Tomaszewski był właśnie takim komentatorem. Jego głęboki głos niósł przy tym olbrzymi ładunek szacunku do ludzi, sportu i kultury. Spotkałem go na początku lat dziewięćdziesiątych. W TVP właśnie wysłano go na emeryturę. Odsunięto od ukochanego tenisa.

Był człowiekiem legendą, ale i dziennikarską ruiną. Rwał się do anteny i bardzo przeżywał, że nie ma do niej dostępu. Kiedy sport pojawił się w Polsacie, Tomaszewski był naturalnym kandydatem na komentatora. Trochę dzięki niemu szybko znalazł się na komercyjnej antenie również tenis, i właśnie w kanałach sportowych Polsatu Redaktor znalazł swoje królestwo, adoratorów i wychowanków. Był z Polsatem dwadzieścia lat. Ostatnie dwadzieścia lat życia.

Dziennikarsko aktywny do końca. Pełen pasji, mentor, nauczyciel, człowiek nie łatwy, ale jemu... było wolno. Trudno było w jego towarzystwie uciec od adoracji; był wszak legendą. Trochę mu to schlebiało, a trochę irytowało. Zawsze mówił, że ważniejsze od komentowania jest wychowywanie nowych pokoleń sportowców. Chciał być zapamiętany jako twórca Tomaszewski Cup, polskiej akademii młodego tenisa.

Reklama
Reklama

Zastanawiam się, czy ktoś pociągnie jego dzieło? Czy komuś starczy sił? Czy będą następcy? Oby. Chciałbym na koniec go zapewnić, że będę na niego czekał przy pierwszym i ostatnim meczu tegorocznego Wimbledonu, jego ukochanego turnieju. Będę czekał, aż się odezwie i powie kilka ciepłych słów o zielonej murawie na przedmieściach Londynu. Czy go usłyszę? Dziennikarza? Sportowca? Legendę tych lat?

To był jego komentatorski żywioł, a może nawet bardziej matecznik, bo przecież sam w młodości był tenisistą, a grywał do osiemdziesiątki. Tenis ze swoja elegancją, fair play, przypisanym do mistrzów heroizmem daje szerokie pole do niemal homeryckich form komentowania.

Ale Tomaszewski był inny, oszczędny w słowie, nie zagadywał, podkreślał co najwyżej wybrane zdarzenia na korcie, a przede wszystkim dzielił się emocjami. Jednych to drażniło, inni to uwielbiali. Należę do tych ostatnich. Czytam grę na korcie sam. Nie potrzebuję komentarza w stylu radiowym, ale przewodnika, który zarazi mnie swoją emocjonalnością, wygrzebie z głębokich pokładów erudycji jakieś drobne wspomnienie, nieznany fakt, albo niemożliwą do zapamiętania statystykę.

Reklama
Publicystyka
Stanisław Jędrzejewski: Media publiczne potrzebują nowego ładu
Materiał Promocyjny
Czy polskie banki zbudują wspólne AI? Eksperci widzą potencjał, ale też bariery
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Projekt ustawy o mediach publicznych na gruzach systemu
Publicystyka
Marek Cichocki: Czy Niemcom w ogóle można ufać?
Publicystyka
Estera Flieger: Konkurs na prezesa IPN wygrał Karol Polejowski, ale to i tak bez znaczenia
Materiał Promocyjny
Urząd Patentowy teraz bardziej internetowy
Publicystyka
Marek A. Cichocki: Historyczna przegrana Unii Europejskiej
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama