Roman Kuźniar: Drugi powrót Polski do Europy

Dziś od Europy próbuje nas odcinać potężna formacja polityczna, która rządziła w Polsce przez ostatnie osiem lat i pozostaje główną partią polityczną w naszym kraju. Przez to nowy rząd może sam sobie narzucić ograniczenia w stosunkach z UE.

Publikacja: 08.12.2023 03:00

Prawo i Sprawiedliwość jest formacją gruntownie nieeuropejską, nie tylko politycznie, ale i kulturow

Prawo i Sprawiedliwość jest formacją gruntownie nieeuropejską, nie tylko politycznie, ale i kulturowo

Foto: PAP/Tomasz Gzell

Pierwszym powrotem był ten, do którego doszło dzięki zwycięstwu Solidarności w czerwcowych wyborach w 1989 roku, a którego sprawcą był rząd Tadeusza Mazowieckiego. Samo pojęcie „powrotu do Europy” budziło, jak wiemy, pewne kontrowersje, wszak nigdy z Europy nie wychodziliśmy, mówili jego krytycy. W gruncie rzeczy było ono trafne. Chodziło bowiem o powrót do Europy w sensie cywilizacji politycznej oraz ładu gospodarczego i społecznego, czego ucieleśnieniem była Wspólnota Europejska, a od czego komunizm Polskę odcinał.

Wrogowie Unii

Nie będzie ryzykiem stwierdzenie, że obecny powrót w tym samym sensie może być dla Polski trudniejszy niż pierwszy. Przed 1989 rokiem od Europy odcinały nas siły zewnętrzne, które wtedy upadły. Dziś od tak rozumianej Europy próbuje nas odcinać potężna formacja polityczna, która rządziła w Polsce przez ostatnie osiem lat i pozostaje główną partią polityczną w naszym kraju. Trzeba powiedzieć bardzo wyraźnie, że Prawo i Sprawiedliwość jest formacją gruntownie nieeuropejską, nie tylko politycznie, ale i kulturowo. Kiedy prezes tej partii niedawno mówił, że jej politycy reprezentują inną kulturę, są z innego świata, to miał całkowicie rację. Wybitny znawca Rosji Richard Pipes tak opisywał tę kulturę: „niechęć do demokracji i liberalizmu, traktowanie kraju przez elitę partyjno-biurokratyczną jak własności, tajemnicę zasłaniającą sposób sprawowania władzy i podejmowania decyzji, obcość wobec idei praw człowieka, nieprzestrzeganie jakichkolwiek norm, oszustwo jako niehańbiącą praktykę działania, a co za tym idzie, powszechną nieufność, pogardę dla słabych”. Brzmi znajomo, prawda? Pipesowi chodziło o politykę sowiecką w pierwszych dekadach po rewolucji. Partia Jarosława Kaczyńskiego była tak bardzo przywiązana do władzy, że nawet po porażce w urządzonych przez nią skrajnie nieuczciwych wyborach nie chciała uszanować werdyktu społeczeństwa i odejść od władzy.

Czytaj więcej

Roman Kuźniar: Jaka polska polityka zagraniczna po wyborach

Nie inaczej będzie się zachowywać w opozycji, a może w tym liczyć na prezydenta, który lubi przedkładać lojalność wobec swej partii nad lojalność wobec Polski i konstytucji. Wrogość wobec zjednoczonej Europy i naszego głównego sąsiada PiS uczyniło częścią swej politycznej tożsamości, a język Kaczyńskiego, pełen nieprzytomnej nienawiści, oszczerstw i inwektyw pod adresem demokratycznej opozycji, jest językiem byłego prezydenta Rosji Miedwiediewa, nieużywanym już w europejskim dyskursie politycznym. W wypowiedziach Kaczyńskiego i jego otoczenia Unia Europejska jest – wspólnie ze zwycięską demokratyczną opozycją – głównym zagrożeniem dla niepodległości Polski. Jest to zapowiedź frontalnej, prowadzonej do upadłego dywersji tej partii wobec obecnego powrotu Polski do Europy, wobec wszelkiej pozytywnej aktywności Polski w Unii Europejskiej. Totalnej, antyeuropejskiej opozycji PiS może wtórować prezydent, który z własnej inicjatywy, drogą ustawową, rzutem na taśmę przyznał sobie pozakonstytucyjne uprawnienia w polityce zagranicznej, zapewne właśnie w tym celu. Po 1989 roku nawet postkomuniści nie tylko nie blokowali, ale wspierali powrót Polski do Europy. Z partią Kaczyńskiego jest odwrotnie.

 Dziś w UE spoglądają na nas podejrzliwie ze względu na Kaczyńskiego

Tego rodzaju hamulec będzie potężnie utrudniać Polsce prowadzenie nawet normalnej europejskiej polityki. Każdy ruch będzie okrzykiwany jako zagrożenie dla suwerenności czy wręcz jej wyprzedawanie przez nowy rząd. Oskarżenia tego rodzaju będą nie tylko rządowi krępować ręce, ale stosunkowo szybko mogą wywołać efekt autocenzury. Atakowany w ten sposób rząd sam sobie narzuci ograniczenia w stosunkach z UE, w odbudowywaniu pozycji Polski we Wspólnocie czy wobec proponowanych we Wspólnocie reform instytucjonalnych. Wyborcy koalicji przejmującej władzę czują się Polakami i Europejczykami, a nie sarmatami broniącymi przaśnej, zamkniętej wersji polskości. Lecz rząd, który wybrali w nadziei na powrót Polski do Europy (w tym powrót Europy do Polski) oraz odbudowę jej pozycji we Wspólnocie, będzie się czuł zablokowany w zdolności do realizacji ich nadziei. I żeby nie było wątpliwości, tak zwani suwereniści – czy to spod znaku Carla Schmitta, czy to Putina („suwerenna demokracja”), których rodzimą odmianą jest PiS – wołają o suwerenność nie dla wartości, których ona ma chronić – bezpieczeństwo, rozwój, tożsamość – lecz jedynie po to, aby nikt im się nie wtrącał w ich autorytarne rządy, które nie służą narodowi, ale właśnie ich arbitralnej władzy.

Niepewność partnerów

Nasz powrót do Europy będzie tym razem trudniejszy także z innego powodu. Wtedy w Europie była radość, że takie kraje jak Polska mogą się przyłączyć do budowy wspólnej, zjednoczonej Europy. Dziś będzie sporo podejrzliwości, czy aby na pewno Polska będzie szczerym, wiarygodnym członkiem europejskiej rodziny z potężną, antyeuropejską partią za plecami, która będzie stale szantażować rząd i przypominać, że może wrócić do władzy. Trudno też będzie odbudować bliskie stosunki z Niemcami czy Francją. Dawna atmosfera wyparowała bezpowrotnie z tych stosunków. A i samą Wspólnotą targają sprzeczności i problemy, które nie będą Warszawie ułatwiać się tam pozycjonować.

Co może zrobić nowy rząd, aby odzyskać utracone po 2015 roku miejsce i wpływy Polski w Unii Europejskiej? Dziś wydaje się, że naszym atutem może być premier Donald Tusk. To się bierze z kredytu za jego polityczną przeszłość jako premiera z lat 2007–2014, a następnie przewodniczącego Rady Europejskiej. Ale to nie może być Tusk, który niczym Ordon będzie bronił swojej reduty, czyli sprzeciwiał się każdej reformie Unii. Wbrew temu, co mówią Kaczyński i Orbán, Wspólnota Europejska to nie Związek Sowiecki. Atutem Tuska jako premiera Polski „po przejściach” może być jednak znajomość i wrażliwość na problemy, których w UE często się nie dostrzega, a które są paliwem dla takich partii jak PiS. A jest takich więcej w Europie. „Wchodząc do Europy” na początku lat 90., nie myśleliśmy o tym, aby ją zmieniać, nie stały zresztą przed nią dzisiejsze problemy. Potem próbowaliśmy raczej zatrzymywać zmiany, choć np. w haśle „Nicea albo śmierć” było więcej groteski niż troski o Europę czy nasze w niej interesy. Dziś musimy wykazywać troskę o jedno i drugie.

Czytaj więcej

Roman Kuźniar: Polska, sojusznik infantylny

To prawda, Unia Europejska woli koncentrować się na kolejnych instytucjonalnych przemeblowaniach czy zmianach szyldu programów swoich polityk; w tym jest nie do pokonania. Wystarczy podać przykład polityki bezpieczeństwa i obrony. Czy od kolejnych pomysłów w tej dziedzinie Unia stała się mocniejsza? Owszem, to nie jest wina Brukseli, lecz państw członkowskich, jednak wymyślanie kolejnych opakowań zastępczych nie może być odpowiedzią. A to jest jeden z tych obszarów, gdzie Polska powinna być aktywna. Niemożliwe do przeprowadzenia zmiany w sposobie głosowania w tej dziedzinie nie uczynią z Unii mocarstwa. To wymaga poważnej rozmowy i działań w znacznie mniejszej grupie, może na początek zaledwie kilku odpowiedzialnych państw, do których będą się przyłączać kolejne. I to warto podjąć, bo Rosja prędko się nie zmieni, a zmienić może się polityka USA z Trumpem, którego wybór na prezydenta jest możliwy i groźny zarazem. Wszyscy pamiętamy jego miłość do Putina. Może trzeba rewitalizować pakt brukselski, z naszym udziałem, albo myśleć o jego wersji 2.0.

Kryzys tożsamości

Kolejny wielkim wyzwaniem wiszącym nad UE jest splot problemów demograficzno-migracyjno-tożsamościowych. Tak, one stanowią jeden węzeł, którego nie da się jednak przeciąć mieczem, raczej sam jest czymś w rodzaju miecza Damoklesa wiszącego nad Europą, a zwłaszcza nad Unią. W praktyce zaczyna to przypominać zaklęty krąg: dramatyczny kryzys demograficzny sprawia, że w imigracji i uchodźcach upatrujemy rozwiązania dla deficytu rąk do pracy. To zaś nieuchronnie w ciągu kilku pokoleń doprowadzi do zmian tożsamościowych w Europie, których zapowiedź już dziś wywołuje lęk i protesty części europejskich społeczeństw oraz wzrost siły ugrupowań nacjonalistycznych, z urzędu antyunijnych. Słusznie lub nie winą za tę sytuację obarczają one instytucje unijne. Główna przyczyna problemu leży w zmianach kulturowych i idących za nimi zmianach prawnych. One stoją za spadkiem aktywności prokreacyjnej rdzennych Europejczyków.

Po 1989 roku nawet postkomuniści nie tylko nie blokowali, ale wspierali powrót Polski do Europy

Uparta próba niedostrzegania tego związku jest częścią opisywanego w literaturze syndromu konniwancji. Polega on właśnie na niechęci do dostrzegania i rozwiązywania realnych problemów, czego źródłem są różne koniunkturalne mody i wygody, z polityczną poprawnością włącznie. Owszem, możemy zaakceptować ten kierunek zmian, ale jeśli tak, to świadomie. Trzeba byłoby zatem głośno mówić, że będziemy mieć mniej Europy w Europie. Jeśli jednak cenimy swoją europejską tożsamość, podobnie jak swoją cenią Rosjanie, Chińczycy, Hindusi czy mieszkańcy Bliskiego Wschodu, to Unia Europejska ma tu swoją rolę do odegrania. W tej chwili tego problemu nie dostrzega, a nawet, jak to odbierają nie tylko jej przeciwnicy, jest częścią problemu, a nie jego rozwiązania.

Zakaz blokowania

Dla rządu Donalda Tuska to właśnie może być hic Rhodus hic salta (pokaż, co umiesz), a nie blokowanie bądź wspieranie jałowych zmian instytucjonalnych. Co nie znaczy, że niektóre nie są konieczne, jak choćby te, które umożliwią przyszłe rozszerzenie Wspólnoty. Okopanie się na jasnogórskich szańcach w sprawach instytucjonalnych może nam utrudnić powrót do centrum decyzyjnego, czyli grupy kilku państw o decydującym głosie w sprawie polityki UE wobec Rosji, Chin czy Stanów Zjednoczonych. Rosji takiej, jaka jest, nie wolno pozwolić na powrót do rozgrywania spraw europejskich. Rosja musi pozostać za drzwiami Europy, co wymaga ścisłego porozumienia z Paryżem i Berlinem. Obie stolice są zwolennikami zmian instytucjonalnych, a jednocześnie mogą się okazać w przyszłości najbardziej skłonne do jakiejś formy odwilży w stosunkach z Moskwą. Wspólnie z nimi trzeba także tworzyć politykę, która uniemożliwi stopniową finlandyzację Europy przez niekryjące swych hegemonicznych instynktów Chiny. Wreszcie, utrzymanie międzynarodowej pozycji Europy (UE) wymagać będzie uruchomienia silników jej witalności ekonomicznej, czyli także technologicznej. Jeśli tego nie uczynimy, rywalizacja amerykańsko-chińska na tym polu doprowadzi nieuchronnie również do geopolitycznej marginalizacji Europy.

Czytaj więcej

Roman Kuźniar: Klątwa klientelizmu

„Wystarczy być” nie może być receptą na politykę Polski w Unii po jej drugim powrocie do Europy. Tym bardziej nie może nią być „wystarczy blokować”. UE musi mieć zdolność do podejmowania ważnych decyzji, do zajmowania się ważnymi problemami i ich rozwiązywania. Ani własne kunktatorstwo, ani też fałszywie patriotyczny szantaż ze strony antyeuropejskiej opozycji nie mogą paraliżować polityki europejskiej nowego rządu. Nie wybaczą mu tego nie tylko jego wyborcy. Nie wybaczyłaby mu tego Polska, której przyszłość, bezpieczeństwo i rozwój, leży nie w gronie wiecznie niezadowolonych maruderów na peryferiach, lecz w samym rdzeniu Wspólnoty Europejskiej.

Autor jest politologiem, profesorem nauk humanistycznych, w latach 2010–2015 był doradcą prezydenta RP Bronisława Komorowskiego ds. międzynarodowych

Pierwszym powrotem był ten, do którego doszło dzięki zwycięstwu Solidarności w czerwcowych wyborach w 1989 roku, a którego sprawcą był rząd Tadeusza Mazowieckiego. Samo pojęcie „powrotu do Europy” budziło, jak wiemy, pewne kontrowersje, wszak nigdy z Europy nie wychodziliśmy, mówili jego krytycy. W gruncie rzeczy było ono trafne. Chodziło bowiem o powrót do Europy w sensie cywilizacji politycznej oraz ładu gospodarczego i społecznego, czego ucieleśnieniem była Wspólnota Europejska, a od czego komunizm Polskę odcinał.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tym razem Lewicy miałoby się udać?
Publicystyka
Roman Kuźniar: Czy rząd da się wpuścić w atomowe maliny?
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł