Szewach Weiss. Człowiek, który zmieniał innych

Zmarł Szewach Weiss, który był mi bardzo bliski. Wierzę, że choć trochę stałem się bliski również jemu.

Publikacja: 06.02.2023 03:00

Szewach Weiss. Człowiek, który zmieniał innych

Foto: PAP/Andrzej Rybczyński

Od rana mam przed oczyma taki obrazek: spacerujemy z Szewachem po cmentarzu na Górze Hertzla. Leżą tam najwięksi izraelscy mężowie stanu, Icchak Rabin, Szymon Peres, Golda Meir... W pewnym momencie Szewach zatrzymuje się przy pustym miejscu między grobami i mówi swoim ciepłym głosem: „Ja tu będę pochowany z moją małżonką”. I rusza zaraz, podpierając się laską. Chwilę później, już po zdjęciach, siada na ławce i rzuca z uśmiechem: „Przyjdź mnie kiedyś tu odwiedzić”. Nie sposób się było nie śmiać razem z nim.

Poznałem go jako intelektualistę, żegnam jako kogoś, kto mnie zmienił – na lepsze, bo Szewach zmieniał ludzi na lepsze. Miał aurę, której nie można było się oprzeć. Spędziliśmy na rozmowach w cztery oczy setki godzin. Przemierzyliśmy setki kilometrów po bezdrożach Izraela. Mieszkaliśmy w tym samym domu, robiliśmy razem posiłki i nagle okazuje się, że melodia hebrajskiej modlitwy, którą nucił wieczorem po kolacji, mówi o nim więcej, niż wszystkie fakty, które poznałem. Była w tej modlitwie wiara i prośba o lepszy świat. To był motyw przewodni jego życia. Ta wiara w lepszy świat, mimo wszystko. Od tego momentu nie patrzyłem już na niego jak na wybitnego polityka, przewodniczącego Knesetu, ambasadora, ale jak na kogoś, z kim nie chciałbym się rozstać.

Czytaj więcej

Szewach Weiss: Jedyny i wyjątkowy

Jego mieszkanie w Hajfie wyglądało jak antykwariat, którego już nikt nie odwiedza. Piętrzące się wszędzie sterty książek, czasopism, albumów i gazet – patrzę na Szewacha, jak przewala te sterty, żeby mi coś ważnego pokazać. W końcu, po kilkunastu minutach, wyciąga starą izraelską gazetę z lat 50. Na całej pierwszej stronie zdjęcie młodej pięknej kobiety w wojskowym mundurze. „To moja żona Ester – została Miss Armii Izraelskiej” – mówi to z taką dumą i miłością. Jego żona zmarła trzynaście lat wcześniej. Po tym dopiero pokazuje swoje zdjęcia z największym politykami świata. Jego droga ostatnich lat to droga tęsknoty do żony, którą kochał ponad wszystko. Często o tym wspominał.

Po zdjęciach do filmu siedzieliśmy na trawniku wioski Hadassim. Trafiały tam dzieci ocalałe z Holokaustu. Wtedy, w 1948 roku, była to tylko osada składająca się z paru baraków na środku pustyni, bez jednego drzewa, ale Szewach wyznał: „W tym miejscu zaczęła się moja wolność. Pierwszy raz przyjechałem na miejsce, na którym nie czułem się obcy”. Miał wtedy 11 lat. Zobaczyłem w nim patriotyzm, ale bez szowinizmu, miłość do kraju, który się właśnie rodził. Bez wątpienia był izraelskim patriotą, ale kochał też Polskę i Polaków. W Yad Vashem staliśmy przed tablicą Sprawiedliwych wśród Narodów Świata z wyrytymi polskimi nazwiskami. Mówił bardzo poruszony:

„Góral Michał i Anna. Pani Lasotowa i jej syn Tadeusz…To są moi rodzice, to są moi rodzice! Oni mnie urodzili na nowo. Nie byłoby mnie, gdyby nie oni (...) To są prawdziwi bohaterowie…groziła im kara śmierci, jednak mieli tę odwagę i ten obowiązek to zrobić. I nie dla pieniędzy, tak z serca ocalić swoich sąsiadów”.

Było to dla mnie najprostsze wyznanie miłości, skierowane pod adresem mojego kraju i moich rodaków. Szewach niósł ten przekaz całe życie, dlatego bardzo cierpiał, gdy spotykał się właśnie w Polsce z przejawami antysemityzmu. Raniło to jego najgłębsze uczucia.

Pracowaliśmy czasami po kilkanaście godzin dziennie. Często Szewach nie czuł się najlepiej. Chodził z trudem. Dokuczał mu uciążliwy ból. Nigdy tego nie okazywał. Kiedyś się zdarzyło, że musieliśmy powtórzyć sekwencje do filmu z powodu awarii sprzętu. Wstał z inwalidzkiego wózka bez cienia grymasu z pytaniem: „OK! Nie ma sprawy, ale co dzisiaj na kolację?”.

Mam przed oczyma człowieka uśmiechniętego, pogodnego, pełnego humoru. Na co dzień smutek ukrywał głęboko. Smutek był jego niezbywalną cząstką. Siedział w nim. Dręczył go w snach powracającym pytaniem: dlaczego ja przeżyłem, dlaczego nie Oni?

I pamiętam taki moment po premierze naszego filmu. Szewach rozmawiał wtedy chwilę na osobności z moim synem. Kilka miesięcy później, po kolejnej wypalonej fajce, Szewach mówi do mnie: „Pewnie nie powinienem ci o tym mówić, ale ty nie mów tego nikomu. Wtedy po premierze twój syn powiedział mi, że po zrobieniu tego filmu stałeś się lepszym człowiekiem”.

Zrobiłeś tyle dobrego, Szewachu. Jestem szczęściarzem, że mogłem spędzić z Tobą tyle czasu. Dziękuję Ci za to, co dzięki Tobie zrozumiałem. Szalom Hawer.

Maciej Dutkiewicz jest reżyserem. Wspólnie z Michałem Komarem nakręcili film dokumentalny o Szewachu Weissie – „...tak blisko...tak daleko” (2019)

Od rana mam przed oczyma taki obrazek: spacerujemy z Szewachem po cmentarzu na Górze Hertzla. Leżą tam najwięksi izraelscy mężowie stanu, Icchak Rabin, Szymon Peres, Golda Meir... W pewnym momencie Szewach zatrzymuje się przy pustym miejscu między grobami i mówi swoim ciepłym głosem: „Ja tu będę pochowany z moją małżonką”. I rusza zaraz, podpierając się laską. Chwilę później, już po zdjęciach, siada na ławce i rzuca z uśmiechem: „Przyjdź mnie kiedyś tu odwiedzić”. Nie sposób się było nie śmiać razem z nim.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem