Francja wybrała. Wybrała dobrze. Francuzi zostają w Europie, agentura Putina dostała czarną polewkę. Na razie. Gratulując prezydentowi Emmanuelowi Macronowi ponownego wyboru, trzeba mocno trzymać kciuki za otwierające się teraz przed nim kolejne, wcale nie prostsze wyzwania. To będzie zadanie wymagające olbrzymiej wrażliwości, mądrości, społecznego słuchu i determinacji, by w tak turbulentnym momencie dla naszej części świata, w biegu, w locie, naprawić, pozszywać tak wielki okręt jak Francja. Która – co widać było w tych wyborach – rozdarła się już nie na dwa, ale na trzy duże bloki. Obok skrajnie prawicowego, antyimigranckiego elektoratu sprzyjającego Marine Le Pen jest przecież ten lewicowy Jean-Luca Mélenchona, który także ma wiele dotąd niespełnionych oczekiwań socjalno-bytowych.
Europejskie wyzwanie
Przed Macronem również potężne wyzwania na arenie Europy, której dziś jest jednym z głównych, jeśli nie głównym liderem. To potężna, pokoleniowa wręcz odpowiedzialność: przeprowadzić wspólnie ze wspólnotowymi partnerami nasz kontynent przez czas, w którym pierwszy raz od dekad ogląda na swojej ziemi ludobójstwo, zbrodnie wojenne. Kiedy za najbliższego sąsiada ma obłąkanego tymi samymi upiorami, które dręczyły Hitlera czy Stalina, politycznego szaleńca. Którego strategie piszą nie geopolityczny pragmatyzm i troska o dobro swojego narodu, lecz do szpiku chore rojenia wielkorosyjskich pseudowizjonerów w rodzaju Aleksandra Dugina. Putinowi nie opłaca się zaatakować Polski, Rumunii, Litwy, Łotwy czy Estonii. Ale przecież on już dawno nie myśli o tym, co mu się opłaca. Ten człowiek, do niedawna podejmowany z honorami na całym świecie, zamienił swój kraj w sektę, którą – jako jej guru – przekonuje, że samobójstwo rozszerzone, które zafunduje i sobie, i światu, może być jedynym spełnieniem mesjańskich pretensji. Gdy sąsiad ma urojenia, odkręcił gaz, strzela do przechodniów i terroryzuje okolicę – nie może być już dłużej miejsca na business as usual. Takie indywidua, nawet jeśli przybierają skalę państwa, izoluje się i unieszkodliwia, a nie z nimi dyskutuje. Nie po Buczy, nie po Mariupolu. Europa musi zwalczyć putinowskiego wirusa, a nie uprawiać z nim dyplomację.
Czytaj więcej
Mateusz Morawiecki atakował w kampanii wyborczej Emmanuela Macrona. Ale jego zwycięstwo nie spowoduje załamania stosunków z Paryżem. Wojna na to nie pozwala.
Europa, w ramach NATO – wraz ze Stanami Zjednoczonymi, Wielką Brytanią – musi dziś więc jedną ręką wspierać Ukrainę, drugą – zabezpieczać się przed napaścią. Oczekujemy twardych i szybko wprowadzanych w życie decyzji na szczycie NATO w Madrycie. W tym decyzji o zaproszeniu do członkostwa Szwecji i Finlandii – jeśli nasi dwaj bliscy skandynawscy sąsiedzi złożą stosowne wnioski. Sama Francja z jej arsenałem nuklearnym musi być zaś bezpośrednio zaangażowana z ochronę wschodniej flanki sojuszu.
Moralny koszmar
Ale NATO to nie wszystko. W ramach samej Unii Europejskiej musimy zdecydowanie więcej robić dla wzmocnienia wspólnego bezpieczeństwa. Cieszy, wymuszona przez sytuację, decyzja władz niemieckich, by skokowo zwiększyć wydatki na obronność. Takie kroki powinny podjąć wszystkie kraje w Europie. Konieczna jest koordynacja tych działań – dyskusja o sile obronnej Europy i sposobach jej wzmocnienia. Prezydent Macron rozpoczął tę dyskusję przed wojną, czas na jej przyspieszenie.