Swoje analizy opublikowali dominikanie o. Ludwik Wiśniewski, o. Tomasz Dostatni, były dominikanin Tadeusz Bartoś, redaktor naczelna miesięcznika „Znak" Dominika Kozłowska, publicyści „Gazety Wyborczej" Katarzyna Wiśniewska i Jarosław Mikołajewski, a także ks. Alfred Wierzbicki z KUL.
Generalnie jest źle. Tragicznie. Papież przyjedzie do Kościoła, który „od momentu odzyskania pełnej niepodległości w 1989 r. przeżywa kryzys" (o. Wiśniewski), „nie potrafi odnaleźć się w demokratycznym państwie prawa" (o. Dostatni). Mikołajewski wieszczy, że papież na pewno powie coś Polakom na temat naszej niechęci do przyjmowania uchodźców, a Wiśniewska stwierdza, że „papież otwarty na uchodźców to dla skrajnej prawicy persona non grata". Bartoś w ostrych słowach stwierdza, że polski Kościół rozsadza „zdemoralizowany kler".
Niejako w opozycji do byłego dominikanina, ale też do pozostałych głosów, stają Kozłowska i ks. Wierzbicki. Naczelna „Znaku" stwierdza, że problemem Kościoła nie jest wcale „nadmierny wpływ kleru na życie publiczne, lecz instrumentalne podejście prawicy do religii". A etyk z KUL uzupełnia, że Bartosiowi wcale nie idzie o odnowę Kościoła pod wpływem krytyki, bo tak naprawdę postawił on na Kościele krzyżyk i „uznał go za rozkładającego się trupa".
We wspomnianych refleksjach krytycznych łatwo odnaleźć winnych takiego stanu rzeczy. Po pierwsze: biskupi, którzy zawiązali sojusz ołtarza z tronem i coraz dalej im do papieża Franciszka, który nie cierpi polityki. Po drugie: ojciec Tadeusz Rydzyk, który za pośrednictwem swoich niezwykle wpływowych mediów sprawuje w Polsce rząd dusz. Po trzecie: cała masa rozpolitykowanych i uwikłanych w mafijne układy księży – na dodatek zachłannych. A jednocześnie tym kapłanom, którzy mają odwagę wyrazić swój głos krytyczny, biskupi lub przełożeni zabraniają mówić (przypadki ks. Lemańskiego i ks. Bonieckiego).
Efektem tego wszystkiego jest odchodząca od Kościoła młodzież, pustoszejące świątynie, seminaria i domy zakonne. I jeśli za kilka lat kolejny papież zdecyduje się przyjechać nad Wisłę, to nie wiadomo, czy ktokolwiek wyjdzie mu na spotkanie. Być może – posługując się metaforą ks. Wierzbickiego – nie znajdzie w nim nawet „rozkładającego się trupa". Ale jeśli rację ma o. Dostatni, to jak wyjaśnić fenomen zaczynających się właśnie w naszym kraju Światowych Dni Młodzieży? Jak u progu wakacji wyjaśnić pękający w szwach kościół w czeskiej Pradze na mszy w języku polskim? Orzeźwiającym chłodem wnętrza świątyni czy potrzebą modlitwy?