Nagły wybuch zaciekłych walk na zastygłym od dawna froncie zaskoczył wszystkich. Pierwsi ruszyli separatyści, najprawdopodobniej próbując zdobyć ogromne zakłady koksochemiczne w Awdijewce lub doprowadzić do ich zamknięcia. Przerwanie ich produkcji uderzyłoby m.in. w dwie metalurgiczne fabryki Mariupola. Zatrzymanie ich wszystkich byłoby potężnym ciosem dla ledwo podnoszącej się z kryzysu ukraińskiej gospodarki.
Początkowy atak przeprowadziły oddziały sformowane za pieniądze rodziny zbiegłego prezydenta Wiktora Janukowycza. Możliwe więc, że był to rodzaj biznesowych porachunków między nią a właścicielem zakładów w Awdijewce Rinatem Ahmetowem lub też próba zmuszenia multimiliardera – który świetnie radzi sobie po obu stronach frontu – by bardziej zdecydowanie poparł separatystów i Rosję.
Ponieważ jednak atak rozpoczął się dzień po pierwszej telefonicznej rozmowie prezydentów Władimira Putina i Donalda Trumpa, możliwe jest, że wydarzenia w mroźnych stepach mają jeszcze inną przyczynę.
Pałkarze z Donbasu nie słyną ze swej inteligencji, ktoś musiał im powiedzieć, że teraz już mogą bezkarnie atakować. Bezpośredni zwierzchnicy „ludowych republik" znajdują się w Moskwie. Cóż jednak Kreml mógłby zyskać na odbiciu kilku kilometrów kwadratowych między Donieckiem a Awdijewką? Najcenniejsza zdobycz byłaby inna – reakcja na wydarzenia Donalda Trumpa.
W trakcie telefonicznej rozmowy nowy amerykański prezydent miał jedynie ogólnie zauważyć, że „sytuacja na Ukrainie jest skomplikowana". Ponowny wybuch walk miałby zmusić Trumpa do zajęcia bardziej zdecydowanego stanowiska: za albo przeciw Ukrainie.