Nie bez znaczenia jest też chyba dobry stan ich gospodarki.
To prawda. Tradycyjnie był to atut Niemiec, reformy kanclerza Gerharda Schroedera jeszcze go wzmocniły, a sprawę przypieczętowała waluta euro, która jest bardzo korzystna dla Niemiec. To historyczna ironia losu, bo adwokatami wprowadzenia euro były Francja i Włochy. François Mitterand i Giulio Andreotti chcieli w ten sposób kontrolować Niemcy, ale stało się odwrotnie. Waluta okazała się niekorzystna dla Włoch, a Niemcom zapewniła, jak się kiedyś mówiło „przodującą rolę" w Europie.
Kiedy Polska powinna przystąpić do strefy euro?
To niekończąca się dyskusja, w której odpowiedź brzmi: za pięć lat. I chyba zawsze będzie tak brzmieć. Mamy na to w języku angielskim takie powiedzenie „Tomorrow never comes" (Dzień jutrzejszy nigdy nie nadchodzi). Patrząc na to chłodno, tylko ekonomicznie, taki ruch mógłby mieć negatywne skutki dla Polski. Wystarczy spojrzeć na Hiszpanię, która pod wieloma względami jest porównywalnym krajem. Jeśli jednak za główną uznamy motywację polityczną i historyczną, a uważam, że takie podejście jest właściwsze, to należałoby przyjąć europejską walutę. To jak czytelna deklaracja: Chcemy być w środku Europy, a nie na peryferiach, gdzie spędziliśmy ładnych parę wieków.
Czy to właśnie strefa euro będzie realnym jądrem Unii?
Na razie faktycznie nie jest to jednoznaczne. Wystarczy przypomnieć, że do strefy euro należy Grecja i Portugalia a nie ma w niej Szwecji i Wielkiej Brytanii nie wspominając o Polsce. Sytuacja powinna się jednak wyjaśnić w ciągu najbliższych dwóch lat, wtedy będzie wiadomo, czy trzonem UE jest właśnie eurozona. Swoją drogą to ciekawy paradoks, że strefa euro, która miała zjednoczyć Europę, tak naprawdę ją podzieliła. Relacje między np. Grecją i Niemcami są teraz o wiele gorsze niż trzydzieści lat temu.
Ivan Krastev, ceniony bułgarski politolog i filozof, uważa, że Unia Europejska będzie istnieć dopóty, dopóki będzie się rozwijać i będzie odczuwać taką potrzebę. Zgadza się pan z taką tezą?
Byłem ostatnio w Turcji i z niezwykłym smutkiem obserwowałem, że Europa straciła magnetyzm, tzw. soft power. Dziesięć lat temu polityka była w znacznym stopniu podporządkowana perspektywie przystąpienia do Unii, trochę tak jak w Polsce w latach 90. Teraz o Europie praktycznie się tam nie mówi. Mimo to moje poglądy nie są tak radykalne, jak Ivana. Powiedziałbym raczej, że jesteśmy w defensywie i gdyby nam się udało ustabilizować Unię i obronić przed Władimirem Putinem, populizmem i innymi zagrożeniami, to już byłoby bardzo dużo.
Wspomniał pan o Putinie jako zagrożeniu. Jak więc powinny wyglądać stosunki Unii Europejskiej z Rosją?
Przede wszystkim solidarnie, bo jedność stanowiska krajów Wspólnoty to największy atut. Jest oczywiste, że Putin stosuje zasadę „Divide et impera" (Dziel i rządź). Dlatego znaczącym osiągnięciem jest wprowadzenie unijnych sankcji wobec Rosji w odpowiedzi na kryzys na Ukrainie. Jest bowiem oczywiste, że Putin nie stara się podbić Ukrainy, ale raczej utrzymywać tam stan destabilizacji, otwartą, jątrząca się ranę. W efekcie inwestorzy z Zachodu boją się tam inwestować. To dlatego tak niefortunne jest stawanie przez polskie władze okoniem wobec instytucji unijnych. Osłabienie pozycji Polski w UE, którą potwierdziło fiasko prób storpedowania przez rząd PiS kandydatury Donalda Tuska na stanowisko szefa Rady Europejskiej i wystawienie Jacka Saryusz-Wolskiego, to mniejsze możliwości prowadzenia skutecznej polityki wobec Kremla.
W mediach głośniej dzisiaj o dżihadystach niż o Putinie. Jak poradzić sobie z rosnącymi napięciami między liberalną demokracją a islamistami?
To fundamentalne pytanie, bo muzułmanie stanowią już znaczącą mniejszość w Europie, przykładowo we Francji to 10 procent społeczeństwa. Należy podkreślić, że ogromna większość imigrantów zarówno we Francji, w Niemczech czy w Wielkiej Brytanii dobrze się integruje. Oni widzą tutaj swoją przyszłość, znacznie lepszą niż w kraju swojego pochodzenia. Znam to z bliska, bo muzułmaninem jest mój dentysta, listonosz, aptekarz, moi sąsiedzi w Oksfordzie. Tylko znikoma mniejszość się radykalizuje, a zaledwie garstka dopuszcza się brutalnych ataków. Szkodząc tym samym swoim pokojowo usposobionym rodakom. Elementy skrajne są jednak niestety bardziej widoczne w mediach.
Co nas czeka?
Z perspektywy historyka normalność, którą długo mogliśmy się cieszyć w Europie, jest bardzo nienormalna. Co gorsza, nie mamy gwarancji, że ten niespotykany okres spokoju będzie trwał. Może się okazać, że wrócą czasy nacjonalizmu, ostrej konkurencji, wojen, rewolucji i biedy. Tam, gdzie brakuje pamięci osobistej o tym, jak groźne są to zjawiska, potrzebne jest budowanie pamięci kolektywnej. To wielkie wyzwanie dla historyków, ale i reżyserów, dziennikarzy, nauczycieli. Bez perspektywy historycznej trudno w pełni zrozumieć dzisiejszy świat.
Czy Polacy go rozumieją?
Trudno go zrozumieć, jeśli historia jest instrumentalizowana, takie działanie to rys charakterystyczny dla populizmów na całym świecie. Dlatego bardzo ważne jest, by historię pisali historycy, a nie władze czy politycy. Na przykład Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku jest tak dobre właśnie dlatego, że przygotowali je naukowcy i fachowcy muzealni.
Rozmawiał Paweł Szaniawski
Prof. Timothy Garton Ash, brytyjski historyk i znawca powojennych dziejów Europy, jeden z najwybitniejszych współczesnych intelektualistów. Autor m.in. książki „Polska rewolucja. Solidarność".